A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Podsumowań czas, czyli plusy i minusy

Wiem, tekst o Bieszczadach mocno się już zużył, ale w potocznym rozumieniu ciągle jest synonimem poważnej zmiany w życiu. Więc wybaczcie banał. Okazja do wybaczenia jest, w końcu dzisiaj święto. Jakie? Świętujemy szóstą miesięcznicę naszego pobytu w Azji. Może zaserwujemy sobie z tej okazji jakieś mango sticky rice zamiast tortu? Dokładnie 8 maja po męczącej kilkunastogodzinnej podróży, z zapuchniętymi od niewyspania oczami postawiliśmy nasze stopy na filipińskiej ziemi. Pół roku (może to półmetek? kto wie?) to dobra okazja do podsumowania. Co jest takie, jakie miało być? Co jest inne, ale wciąż ciekawe? A co jest po prostu do chrzanu, bo pół roku poza domem to nie przelewki i skłamałbym, gdybym powiedział, że w kółko chodzę tu uśmiechnięty od ucha do ucha jak po przedawkowaniu Prozacu.




Podjęcie decyzji o zostawieniu wszystkiego za sobą i ruszeniu na kilka miesięcy w nieznane wbrew pozorom nie jest takie trudne, jak się powszechnie sądzi. Zresztą w dobie internetu niewiele miejsc na świecie będzie całkowicie nieznanych, a cała reszta została już eksplorowana, opisana, o ile nie zadeptana przez turystów. Więc to "nieznane" będzie trochę naciągane. Czy potrzeba odwagi? Pewnie trochę tak, bo ścieżka to jednak nieszablonowa i wciąż budzi u wielu zdziwienie, nierzadko zmieszane z podziwem (chociaż w sumie nie wiem dlaczego). Motywacji? To zależy, kto ma w życiu jakie priorytety. Dla jednych ważniejszy będzie ładny domek z ogródkiem, dobre auto i fajny urlop raz do roku. Dla innych nieustanna potrzeba bycia w ruchu i poznawania świata. To, że mi bardziej odpowiada druga wersja nie oznacza, że uważam tych "pierwszych" za niewiedzących, na czym polega życie "naprawdę". Nie lubię wręcz, kiedy ktoś próbuje narzucać wokół swój styl życia jako jedyny słuszny. Czego jeszcze potrzeba? Pieniędzy? Tak, nic nie ma za darmo, chociaż bycie podróżnikiem w tym regionie jest ze względu na niskie koszty życia dużo prostsze. Elastyczności? Otwartości? Na pewno. Azja to nie Europa, wiele rzeczy jest innych, począwszy od języka, poprzez kulturę, zwyczaje, poziom rozwoju i jedzenie. Umiejętności cieszenia się z prostych rzeczy? Jak ktoś nie umie, to nic wielkiego się nie stanie, ale nie będzie czerpał z takiego wyjazdu pełnymi garściami i szybko się znudzi. Łatwe to wszystko, prawda?

Dla mnie Azja jest przede wszystkim niekończącą się szkołą otaczającego nas świata. Trochę jak małe dzieci w każdym nowym miejscu rozpoczynamy poznawanie świata od najbliższych okolic i stopniowo poszerzamy kręgi. Tyle, że odbywa się to w przyspieszonym tempie i wielokrotnie, bo ciągle jesteśmy w ruchu. Chociaż mówienie po prostu "Azja" jest zbyt dużym uproszczeniem, ponieważ każdy kraj, ba, nawet region, jest inny, choć pewne elementy będą wspólne (od razu przychodzi mi na myśl ryż i ruch drogowy).

Co jest takie, jakie miało być?

Nie ukrywamy, że główny "focus" naszej podróży to natura. Przyjechaliśmy tu dla pięknych plaż, kolorowych raf, biało-złotego piasku, soczystozielonej roślinności, turkusowej wody, malowniczych gór i zatok, wprawiających w osłupienie tarasów ryżowych i upalnego klimatu. I wszystkiego dostaliśmy z naddatkiem. Natura regionu zachwyca i w pełni uprawnia do myślenia o tych miejscach jako o raju w tropikach. Ale po zobaczeniu setek cudnych miejsc, jedno ładniejsze od drugiego, coraz częściej łapię się na tym, że o kolejnej pięknej plaży myślę sobie tylko "no, ładna". Coraz więcej potrzeba, żeby mnie szczerze zachwycić. Typowy syndrom spowszednienia niepowszednich na co dzień widoków :)

Ludzie. Liczyłem na otwartość i dużo interakcji z miejscowymi. Nie zawiodłem się. Żyliśmy w środku małej wioski na filipińskiej wyspie Panglao. Spędziliśmy prawie miesiąc wśród miejscowych na Siquijor. Ponad miesiąc mieszkaliśmy wśród "localsów" na indonezyjskim Lomboku. A po drodze, przemieszczając się trochę częściej, nawiązywaliśmy mnóstwo innych kontaktów. Potwierdza się generalna zasada, że ludzie są mili i otwarci niezależnie od narodowości, wyznania czy zasobności portfela. Drobne przypadki zwątpienia się zdarzały (naciąganie turystów), ale z perspektywy czasu takie incydenty mocno tracą na znaczeniu. A i nasze doświadczenie coraz łatwiej pozwala unikać pułapek.

Miejsca. Widzieliśmy setki zabytków, świątyń wielu wyznań, bazarów, rynków, pomników, miejsc pamięci, miast i wsi. Tak jak chcieliśmy. Próbując zobaczyć tyle, ile udało nam się przez ostatnie pół roku, w ramach zwyczajnego urlopu, potrzebowalibyśmy pewnie 10 lat, o ile nie dłużej. To są obrazki, migawki, spostrzeżenia i wrażenia, których nikt nam nie odbierze (amnezji nie przewiduję...).

Spojrzenie wgłąb siebie. Taka podróż, gdzie obowiązków jest mniej (nie myślcie tylko, że ich w ogóle nie ma!), a czasu dla siebie więcej, to okazja do przemyśleń i analiz (przyzwyczajenia pozostają...) swojego dotychczasowego życia, planów na przyszłość, możliwości. Może jeszcze nie wszystko sobie dokładnie wyrysowałem, ale szkic już jest :)

Największe zaskoczenia

Kontrasty. Rajskie widoczki to jedno, ale to, że sąsiadują z biedą, było dużym zaskoczeniem, Jakoś nie myślimy o tym, że w raju ciężko związać koniec z końcem, prawda? Zaskoczeniem było też to, że ludzie, którzy nie mają dużo, są autentycznie szczęśliwi. Cieszą się z tego co mają. I że są razem, bo poczucie wspólnoty jest tu silniejsze niż gdziekolwiek indziej.

Sklepy. Zabrzmi to głupio, ale widząc na Filipinach dobrze zaopatrzony supermarket byłem w dużym szoku. Nie wiem czego się spodziewałem, zgubiło mnie trochę poczucie europejskiej wyższości? Poza dużymi miastami handel wyglądał jednak dużo bardziej przaśnie, co lepiej odpowiadało moim wcześniejszym wyobrażeniom na temat prowincjonalnej wyspy. Może nawet poszło to w drugą stronę, bo asortyment wydał mi się aż nazbyt ograniczony (szczególnie jeśli chodzi o warzywa i owoce)

Brak zorganizowania ("bylejakość"). Coś na zasadzie, że skoro działa, to po co zmieniać. Dotyczy to np. transportu publicznego (ludzie odróżniają od siebie trasy przejazdu po kolorach albo kierowcach, a nie np. opisie trasy zamieszczonym gdziekolwiek). Miejscowi wiedzą, dla osób z zewnątrz to poważny problem. 

Kuchnia filipińska. Na tle kuchni innych krajów azjatyckich dość uboga i nieskomplikowana. Tak żeby "napchać" żołądek, a nie cieszyć się smakiem. Mówię o takim codziennym życiu, dania wyszukane też oczywiście istnieją.

"Jedzenie na mieście". Nie zdawałem sobie wcześniej z tego sprawy. W Polsce głównie jada się w domu, z rodziną, jedzenie na zewnątrz jest raczej wyjątkiem niż regułą. W praktycznie wszystkich krajach regionu mnóstwo jest jadłodajni stacjonarnych, jadłodajni na kółkach, sprzedawców obnośnych, gdzie żywi się zdecydowana większość mieszkańców. Dania są na tyle tanie, że nie opłacałoby się robić ich samemu i brudzić kuchni.

Kult białej skóry. My, Europejczycy, na wakacjach jak najszybciej próbujemy zbrązowić swoją skórę. Azjaci za wszelką cenę próbują do tego nie dopuścić (często zasłaniając co się da i używając wybielających kosmetyków). Z przykrością też obserwowaliśmy niekiedy zupełnie nieuzasadnione obniżone poczucie własnej wartości miejscowych wobec mieszkańców "zachodu".

Ja. Próbuję czasem spojrzeć na siebie z boku i się nie poznaję. Przed wyjazdem wiele rzeczy odkładałem na później. Wielu rzeczy zwyczajnie unikałem. A tu? Nauczyłem się całkiem dobrze radzić sobie na motocyklu. Przełamałem swoje lęki i zjechałem na zip line nad przepaścią. Nie napinam się tak mocno i spokojniej podchodzę do życia. Nie robiąc nic specjalnego w tym kierunku gubię zbędne kilogramy. I nauczyłem się chodzić w japonkach (chociaż nauka nie była pozbawiona bólu). W końcu miliardy Azjatów nie mogą się mylić ;)

A co uwiera?

Można udawać całkowicie niezależnego i samodzielnego, ale po tylu miesiącach chciałoby się zobaczyć z rodziną i przyjaciółmi. "Skajpaj", Viber i inne What's-upy są świetnymi rozwiązaniami technicznymi i zapewniają nam kontakt z Polską praktycznie 24 godziny na dobę, ale żadna aplikacja nie zastąpi bezpośredniego kontaktu. Tak Kochani, naprawdę za Wami tęsknimy!

Brak kontroli. Rzadko się to zdarza, ale jeśli jesteśmy na obcej ziemi i trafiamy na problem, którego nie da się wyjaśnić po angielsku albo na migi, to pojawiające się wtedy uczucie bezsilności podcina skrzydła. Recepta jest prosta, trzeba wziąć się w garść i spróbować obejść temat inaczej, ale z tyłu głowy pojawia się wtedy myśl, że tracisz czas na taki banał, że w Polsce by to cię nie spotkało, że po co ci to było... Czasem powodem frustracji jest niezrozumienie (albo niepoznanie jeszcze) lokalnych zasad. Humor się psuje, przekleństwa lecą pod nosem, generalnie dzień robi się "do dupy". Potem, jak już się wszystko wie i rozumie, cała sytuacja może tylko śmieszyć.

Przemieszczanie się. Po pierwsze nienawidzę pakowania się. Niestety Ola też chyba za pakowaniem nie przepada, ponieważ konsekwentnie nie daje się przekupić, mimo że zwiększam stawkę. Ból przemieszczania się staramy się łagodzić zatrzymując się od czasu do czasu gdzieś na dłużej. Po pierwsze pozwala to lepiej zapoznać się z miejscową kulturą i spróbować przynajmniej odrobinę wsiąknąć w lokalny klimat, a po drugie poprawia znacząco komfort psychiczny, kiedy jakieś miejsce możemy nazwać swoim, choćby miało to być tylko na miesiąc. Miejsce musi być koniecznie z kuchnią, bo nic tak nie tworzy domowej atmosfery jak zapach własnoręcznie upichconej jajecznicy albo schabowego z ziemniakami i mizerią.

Inne smaki. To się akurat trochę zdezaktualizowało chwilowo, ponieważ w Tajlandii mamy dostęp i do dobrej wędzonej szynki, i do dobrych kiełbasek. Nawet parówki są jadalne. A smaki są takie swojskie. Przed Tajlandią - mówię zupełnie serio - śniła mi się szynka, a przetwory mięsne (coś, co miało być teoretycznie wędliną) zarówno na Filipinach jak i w Indonezji były raczej niejadalne (słodkie, bleee, słodkie). Generalnie lubimy azjatyckie smaki i z ryżem za pan brat żyje mi się całkiem dobrze, ale od czasu do czasu po prostu chce nam się zjeść coś "po swojemu" (pewnie równie często jak w Polsce nachodzi nas ochota na zjedzenie "chińczyka")

Podsumowanie

Przykładów i przemyśleń mam oczywiście dużo więcej, może kiedyś urodzi się z tego nawet jakaś książka, ale i tak pewnie tylko najbardziej wytrwałe osoby dotarły do tego miejsca. Więc teraz będzie krótko:

Czy to była dobra decyzja? Tak, jedna z najlepszych w moim życiu


Komentarze

  1. Brawo. Doby i rzeczowy wpis.Przeczytałem go do końca i to bez wysiłku. .. ciesze się ze są ludzie którzy potrafią znaleźć argument za zrobieniem czegoś i nieparalizuje ich strach ...
    Tak to już jest lepiej spróbować i żałować niż żałować ze się nie sprobowalo.tw

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miłe słowa! A ostatnie zdanie z Twojego wpisu powinno być mottem dla tych, którzy ciągle się zastanawiają, czy spróbować w życiu czegoś innego... :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń