Ból d*py

Zastanawia Was tytuł posta? Uznałem, że dzieci bez nadzoru w necie nie grzebią (o ja głupi i naiwny), a nie byłem w stanie wymyśleć niczego, co lepiej oddawałoby treść dzisiejszego wpisu.

Nie, nie chodzi wcale o uczucia, jakie mogą żywić osoby czytające bloga w pracy lub bezpośrednio przed/po niej ;) Nie chodzi też o odczucia, jakie co niektórzy mogą mieć po ogłoszeniu przez PKW wyników wyborów... (a boli, boli) ;)

Temat nie jest alegorią, peryfrazą, metaforą, etc. Należy czytać go i rozumieć DOSŁOWNIE :)





Zaczęło się od tego, że zbyt "monotonne" zrobiło się dla nas siedzenie na plaży (przepraszam, nie rzucajcie kamieniami!). Po wnikliwej obserwacji przez ostatnie tygodnie ruchu ulicznego na wyspie uznaliśmy, że nie wygląda on tak strasznie i da się ogarnąć. A że motocykl do wynajęcia stoi pod domem, nie pozostało nam nic innego, jak na niego wsiąść i dokładnie pozwiedzać wyspę.

Nie powiem, że mam doświadczenie w jeździe motocyklem. Dotąd woziłem się Hondą na czterech kołach, ale i ta dwukołowa, z półautomatyczną skrzynią biegów, dała radę. Na pewno okazałem wierność marce :) Po 2 godzinach samodzielnej jazdy z rana czułem się już na drodze całkiem swobodnie. Miałem nawet podczas treningu możliwość zarobienia pierwszych peso jako habal-habal driver (usilnie zatrzymywany w małej wiosce po drodze), ale nie chciałem (jeszcze) brać odpowiedzialności za drugą osobę :)


Ruszyliśmy więc. Panglao, mimo że ma wymiary zaledwie 16 na 8 km, ma zaskakująco dużo do zaoferowania. Oczywiście chodzi o naturę i prawdziwe życie Filipińczyków.

A oto co zobaczyliśmy:

Poniżej Momo Beach. Objechaliśmy praktycznie wszystkie plaże na wyspie (Doljo, Momo, Panglao, San Isidro, Bikini,Libaong, Dumaluan, White Beach), ale ponieważ kompozycja zdjęć wszędzie byłaby podobna, ograniczymy fotki do przykładu reprezentatywnego :)




Zobaczyliśmy po drodze urokliwe wioski, osady złożone z drewnianych/bambusowych domków (gdzie średnio co czwarty lub piąty prowadzi jakiś biznes: maleńki sklepik, jadłodajnię, wulkanizację, punkt przyjmowania rzeczy do pralni). Co chwila spotykaliśmy uśmiechniętych i życzliwych ludzi, którzy, dorośli i dzieci, wołali do nas "Hello!". Filipińczycy są naprawdę życzliwi. W jednej wiosce zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby zrobić sobie krótką przerwę. Podeszły do nas niezależnie od siebie trzy osoby pytając, czy coś stało się z motocyklem i czy może potrzebujemy pomocy.

Na wyspie jest bardzo dużo szkół (podstawowych). Wszystkie wyglądają podobnie, są takie kolorowe, że z mieszanymi uczuciami wspominam swoją starą SP2


Dotarliśmy też do jaskini Hinagdanan


Zejście przez wąski szyb pod ziemię było o tyle trudne, że na wprost nas leciały nietoperze próbujące wydostać się (w biały dzień?) z jaskini.


Pod ziemią pokazała nam się piękna, dość duża jaskinia z podziemnym jeziorkiem, w którym można nawet zażyć kąpieli.



Po wyjściu skusiliśmy się na shake'i z banana i guawy. Bardzo smaczne, bardzo orzeźwiające i bardzo chłodzące. W sam raz na upalny dzień. Potwierdziła się też zasada, że im dalej od osławionej Alona Beach, tym normalniejsze ceny.


I tu wracamy do tematu. Ludzie, nie wyobrażacie sobie, ile i jakie części ciała bolą po 8 godzinach (z krótkimi przerwami) siedzenia na takim małym motocyklu! Z czego wspomniane na początku cztery litery najbardziej. Wyleczyliśmy się od razu z buńczucznych planów, że "motobikiem" pojedziemy sobie na Czekoladowe Wzgórza lub do sanktuarium wyraków na Boholu. No, chyba że podłożymy sobie pod tyłki coś miękkiego, ale co wtedy zrobić z bolącymi ramionami? I czemu nikt nie uprzedził, że z pasażerem za plecami jeździ się trudniej? ;) I że filtr 50-tka złazi, jeśli przedramiona i dłonie smagane są wiatrem... Tak, szczyciłem się rozsądnym opalaniem, a teraz ręce mam czerwone jak burak :) No i zrozumiałem, o co tak naprawdę chodzi w dowcipie "po czym poznać wesołego motocyklistę". Sam wyciągałem z ust jakiegoś owada :) Z oka też. Za to tylko jeden pojazd chciał nas rozjechać, chociaż kilka razy zakląłem na "barana", który wyjechał mi pod koła z bocznej ulicy/posesji i zmusił do gwałtownego hamowania (albo "chamowania", ze względu na te niecenzuralne słowa, jakie w tej sytuacji padły).



Na pewno dowiedzieliśmy się, że motocykl to świetny środek transportu. Tani też (litr benzyny kosztuje poniżej dolara, a spalanie tej Hondy to zaledwie ułamek tego, co pożerała jej czterokołowa siostra). Ale jednak lepiej (dla nas) sprawdza się na krótszych odległościach: wyskoczyć po zakupy, na plażę, itd. Na razie jestem na etapie podziwiania tych, którzy na dwóch kołach porywają się na dłuuuuuugie (kilka tys. km) wyprawy. Jak Wy to robicie? Jakieś rady dla nowicjusza?

I jeszcze jedno: w moim poprzednim poście pisałem o znaczeniu wiary na Filipinach. Nie nawróciły mnie kościoły i kaplice stojące na każdym kroku. Nie nawróciły mnie też biblijne cytaty wypisane na budach tricykli, ani osoby wykonujące znak krzyża przed podróżą. Nawet procesja w Zielone Świątki przed pubem Helmuta nie spełniła swojej misji.



Za to po zejściu z motocykla przez dwie godziny mamrotałem pod nosem: "O Boże, o Boże!"

Taaaak, dopiero teraz zrozumiałem... To musiał być ten różaniec podstępnie okręcony na kierownicy... ;)

PS. Wydra zmieściła się w kask razem z uszami. A bałem się, że będę musiał wycinać. Otwory w kasku, nie uszy :)

Komentarze

  1. Ten PS jest specjalnie dla G&G- wiem, że bardzo Was to martwiło:) Tęsknimy za Wami:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń