No to zaczynamy!

Stało się. Przepis na ten "pasztet" był w sumie prosty: szczypta odwagi, odrobina myślenia o tym, co dalej, trochę przygotowań, garść gotówki (tak do smaku) i oto jesteśmy na Filipinach, kilka tysięcy kilometrów od domu, by podpiekać całość przez kilka miesięcy w tropikalnym słońcu. Każde z nas z własnymi oczekiwaniami ale też dużą otwartością na nowe, niespodziewane i nieplanowane. O naszych przeżyciach, ale także o tym, jak konfrontują się one z oczekiwaniami, będziemy regularnie pisać na tym blogu. Chcielibyśmy, żeby nasze blogowanie (wybaczcie ewentualne niedoróbki, to dla nas absolutna nowość) nie miało wyłącznie charakteru pamiętnikarsko-kronikarskiego. Chcemy przyjrzeć się całemu regionowi z bliska, zarówno z perspektywy miejsc całkiem turystycznych ale też i tych bardziej lokalnych. Popatrzeć na zwykłe życie zwykłych ludzi. Zejść z utartych ścieżek i dotrzeć tam, gdzie niewielu dociera. Nauczyć się kilku słów w lokalnym języku. Podpowiedzieć innym podróżnikom i turystom informacje praktyczne o pobycie w Azji Południowo-Wschodniej. A wreszcie potraktować siebie i świat z przymrużeniem oka, bo przede wszystkim ma tu chodzić o dobrą zabawę :)

Ten blog powstał przede wszystkim z myślą o Was, więc dzielcie się z nami swoimi komentarzami i przemyśleniami. Chwalcie co dobre, krytykujcie (najlepiej konstruktywnie) to, co do bani. Poprawiajcie, jeśli pleciemy bzdury. Dopytujcie, gdy coś jest niezbyt jasne. Podpowiadajcie swoje pomysły i dzielcie się wrażeniami oraz sugestiami, jeśli mieliście już okazję być w miejscach, do których nas przywiało. Za wszystkie interakcje z góry dziękujemy :)



A tymczasem o pierwszych wrażeniach...


Pierwsze wrażenia to uderzenie gorąca i uliczny chaos zatłoczonej Manili (a właściwie jej przedmieść, bo przemieszczaliśmy się tylko pomiędzy lotniskiem a pobliskim hotelem na jeden nocleg w oczekiwaniu na przelot wewnętrzny) - 3 km i 40 minut jazdy. Ale za to jakie widoki...

Np. jeepney, czyli publiczny środek transportu. Rozklekotana, prawie że rozlatująca się (ale najczęściej bogato zdobiona) przerobiona półciężarówka stanowiąca podstawę transportu lokalnego na Filipinach. Ważne: powierzchnia na dachu też jest do dyspozycji pasażerów :)



Pierwsza fotka wykonana na Filipinach: Jeepney przed "tranzytowym" hotelem na przedmieściach Manili

Manila to zaledwie krótki przystanek na trasie w docelowe miejsce i póki co bardzo nas do niej nie ciągnie... Z dużego miasta to my właśnie uciekliśmy, więc niezbyt wielką mamy ochotę na klimat dużego, azjatyckiego miasta. Wsiadamy za to do samolotu Air Asia...



... by po trochę ponad godzinie lotu dotrzeć na lotnisko (?) Tagbilaran.
  


Niewątpliwą zaletą lotniska jest to, że "hala przylotów" i strefa rozładunku bagażu są otwarte. Można więc pracownikom obsługi naziemnej patrzeć na ręce, czy właściwie obchodzą się z naszym dobytkiem. I można się śmiać, że lotnisko wygląda trochę jak przerośnięty barak, ale tu przynajmniej (w odróżnieniu od Radomia) coś lata ;) Jest kilka połączeń dziennie zapewniających szybki (i tani, przynajmniej na europejską kieszeń) transport do stolicy kraju.

Potem półgodzinna podróż tricyklem (w mało komfortowej pozycji z pochyloną głową - popularne trike'i są jednak robione na rozmiar azjatycki a nie na europejskie tyłki i wzrost) poprzez wyspę Panglao z szeroko otwartymi oczami chłonącymi widoki, jakie będą w najbliższym czasie naszą codziennością i jesteśmy w domu!

Nowym, choć z założenia tymczasowym domu, położonym w małej filipińskiej wiosce Daorong, z widokiem na bananowy gaj.





Kolejne treści (obiecujemy, że coraz ciekawsze wraz z rosnącą liczbą wrażeń) będą się pojawiały regularnie, jak już odeśpimy różnicę czasową i zejdzie z nas napięcie wynikające z tak dużej i nagłej zmiany w naszym życiu. Zaglądajcie regularnie! 

Ola & Łukasz

Komentarze

Łączna liczba wyświetleń