Kuala Lumpur (Malezja)
Trochę
nas tu nie było. Po części ze względu na maraton turystyczny
przez pierwsze 2 tygodnie lipca i brak czasu (albo sił) na sklecenie
kilku sensownych zdań, a po części ze względu na to, że kiedy
wreszcie trafiliśmy do raju (słowa te kieruję z filipińskiej
wyspy Siquijor), to kiepsko w nim jeśli chodzi o dobrze działający
internet. Ale w sumie nikt nigdy (no może poza pastafarianami) nie
obiecywał w raju szerokopasmowego internetu. Były 72 dziewice,
beztroskie skakanie z chmurki na chmurkę itp., ale chwilowo
potrzebujemy jednak czegoś innego :) Na szczęście Polak potrafi.
Namierzyliśmy knajpkę, gdzie możemy złapać łączność ze
światem (ewentualnie uczymy się cierpliwości do życia korzystając z internetu mobilnego) i w ten oto sposób wracamy do gry.
Dzisiaj
zabieramy Was w podróż do Malezji, konkretnie Kuala Lumpur. Raczej nie
ostatnią, ponieważ kraj ten urzekł nas swoim pięknem,
życzliwością ludzi i stylem życia. Kilka dni to za mało, żeby
poznać wszystkie jego uroki, dlatego szukamy miejsca w kalendarzu na
ponowną wyprawę, tym razem na dłużej.
Ze
wstydem przyznaję, że do Malezji jechaliśmy z głowami pełnymi
stereotypów: a że to kraj, gdzie islam jest oficjalną religią, a
ponieważ jest środek Ramadanu, to będziemy musieli ukradkiem poić
się wodą i przegryzać przekąski. Albo że będę musiał w upale
chodzić (i pocić się) w długich spodniach, bo inaczej nie wypada.
A Ola ze względu na bluzkę bez ramiączek będzie się przez cały
czas spotykała ze spojrzeniami pełnymi pogardy dla zepsutego
zachodniego świata. Nic z tych rzeczy. Kuala Lumpur okazało się
kosmopolitycznym, multikulturowym i multinarodowym miastem, gdzie
każdy, niezależnie od wyznania, może cieszyć się daleko idącymi
swobodami, a muzułmankom pracującym w knajpach nie przeszkadza
serwowanie posiłków, nawet jeśli na swój będą musiały poczekać
do zachodu słońca.
Niemal
wszyscy turyści swoje pierwsze kroki w Malezji stawiają w Kuala
Lumpur, a właściwie lotnisku KLIA (Kuala Lumpur International
Airport), zlokalizowanym ok. 60 km na południe od miasta. Lotnisko
jest naprawdę ogromnym hubem dla linii lotniczych, oferuje też
bardzo liczną siatkę połączeń tanich linii do całego kraju,
regionu i o wiele dalej. Dla osób, które nie wyobrażają sobie
urlopu bez odrobiny napojów wyskokowych to ostatnia szansa na
kupienie ich taniej (w sklepie bezcłowym po przylocie, oczywiście
pamiętając o limitach – bagaże są prześwietlane przy
przekraczaniu granicy celnej). W kraju będzie już drogo.
Tych,
którzy przemieszczają się pomiędzy różnymi krajami w regionie,
uprzedzamy, że Wasza karta płatnicza może zostać zablokowana
jeśli wypłacaliście nią równowartość 100 USD rano na lotnisku
na Filipinach, a 200 USD wieczorem na lotnisku w Kuala Lumpur. Są
banki (a przynajmniej bank – nie będę z litości podawał nazwy),
który o samolotach nie słyszał i tego typu transakcje uznaje za
podejrzane. Troska o pieniądze jest godna pochwały, skazywanie na
brak gotówki i nocleg pod mostem już nie. A ponieważ z tym
konkretnym bankiem nie było możliwości kontaktu przez kilka godzin
("przepraszamy za długi czas oczekiwania" – co musi być
szczególnie frustrujące jeśli dzwoni się po stawkach roamingowych
– my dobijaliśmy się przez skype i inne internetowe kanały
dostępu), gdyby nie druga karta i zapas gotówki (zachęcam do
posiadania ukrytych zasobów na takie właśnie okazje), mogłoby być
naprawdę nieciekawie.
W końcu
się udało (dotrzeć na miejsce i odblokować kartę), więc nie
było już przeszkód, by rozpocząć eksplorowanie miasta.
Kuala
Lumpur może wydawać się trochę przytłaczające w pierwszych
chwilach. Znakomicie rozwinięta sieć szybkich dróg (niekiedy to
"autostrady" w środku miasta) w oczywisty sposób
preferuje ruch samochodowy nad pieszy. Ale niech nie zwiedzie Was to
mylne pierwsze wrażenie. W tym klimacie na dłuższych odcinkach po
prostu się nie spaceruje, tylko jeździ, np. świetną komunikacją
miejską. A tam, gdzie będzie się spacerować, ruch jest
uporządkowany (jak na azjatyckie warunki...) a sygnalizacja świetlna
repektowana.
Zwiedzanie
rozpoczęliśmy od wyprawy do Batu Caves. Jest to kompleks
hinduistycznych świątynii umiejscowionych w wapiennych formacjach
skalnych (jaskiniach i nie tylko) na obrzeżach Kuala Lumpur.
Wiele
osób kieruje swoje kroki wyłącznie w kierunku największej
świątyni, położonej wysoko i wymagającej mozolnej wspinaczki po
schodach. Panie powinny pamiętać, że nie ma wstępu na górę w
kusych sukienkach i z odkrytymi ramionami. Dla zapominalskich
istnieje możliwość wypożyczenia za drobną opłatą okrycia na
miejscu.
Widoki
są przepiękne, a będąc już na górze obok świątyni,
niezależnie od wyznania można poczuć, że miejsce to ma charakter
mistyczny.
Przestrzegamy
tylko przed wygłodniałymi małpami-złodziejkami. Mieliśmy okazję
zaobserwować, jak jedna małpa dokonała napadu rabunkowego na pana,
który zakupił świeże mango. Nie dość, że sobie nie pojadł, to
jeszcze oberwał z małpiej łapy (ręki?) prosto w twarz. Inne dwie
małpki napadły na turystkę. Jedna wyrwała jej loda, weszła na
latarnię, odwinęła papierek i skonsumowała go na oczach
rozbawionych turystów.
Kiedy cała okoliczna gawiedź rechotała z
niefortunnego dla turystki zdarzenia, druga małpa wykorzystała
zamieszanie i ukradła jej napój w butelce. Myśleliśmy, że nie
poradzi sobie z zakrętką i w sumie mieliśmy rację. Tyle że od
czego małpa ma zęby? Przegryzła butelkę i siedząc na drugiej
latarni skonsumowała zawartość.
Podobne kradzieże mogą dotyczyć
też aparatów i komórek, więc miejcie się na baczności :)
Poza
główną świątynią warto zajrzeć do jaskinii uformowanej
wewnątrz skały (znajduje się tuż przy bramie do stacji
kolejowej). Tu wstęp kosztuje 5 ringgitów, ale naprawdę warto.
Następnie
czas na powrót do centrum miasta, gdzie można bez problemu zaszyć
się na kilka dni przemierzając atrakcje Kuala Lumpur.
Najciekawsze
według nas to:
Chińska
dzielnica – niezwykle klimatyczne miejsce zajmujące centralną
część miasta, z zapełnionymi ulicami, znakomitą kuchnią
uliczną, handlową ulicą Petaling, świątyniami; na skraju
dzielnicy położony jest również Central Market (o typowo
"pamiątkarskim" charakterze, klimatyzowane wnętrze, brak
tłoku i całkiem niezły foodcourt z różnorodną kuchnią)
Dzielnica
wieżowców – z ich symbolem, bliźniaczymi wieżami Petronas
Towers, widocznymi (podobnie jak słynna wieża telewizyjna) z niemal
każdego miejsca w mieście i pokazem "tańczących" w rytm
muzyki fontann.
Lake
Gardens – zlokalizowana w pobliżu Meczetu Narodowego ogromna
przestrzeń zieleni w sercu miasta, z przepięknymi ogrodami
botanicznymi, ogrodem ptaków, rezerwatem jeleni, planetarium. To
wśród tej zieleni znajduje się również siedziba parlamentu
Plac
Merdeka – z monumentalnym domem Sułtana Abdula Samada
Meczet
Masjid Jamek
I
całe mnóstwo innych, na które można trafić mniejszym lub
większym przypadkiem idąc ulicą, wypatrując z okna kolejki lub
autobusu.
Na koniec kilka słów o kuchni. Po dwumiesięcznym pobycie na Filipinach, gdzie kuchnia mówiąc delikatnie "nie zachwyca", wizyta w Malezji stała się prawdziwą ucztą dla kubków smakowych. Właśnie ta multinarodowość pozwala na skosztowanie przysmaków kuchni hinduskiej (głównie w odmianie południowej), tajskiej, chińskiej, wietnamskiej. No i przede wszystkim kuchni malezyjskiej również niczego nie brakuje. Niekiedy problemem była komunikacja językowa (nie wszyscy mówią po angielsku), ale z takimi sytuacjami nauczyliśmy się sobie radzić już podczas wyprawy do Wietnamu i Kambodży półtora roku temu. Zamawianie z obrazka, pokazywanie palcem (koniecznie kciukiem, z pozostałymi palcami zawiniętymi - to Malezja!), mówienie, że chcemy to, co ma na talerzu ktoś inny. Zawsze kończyło się pełnym brzuszkiem, fantastycznymi doznaniami smakowymi i zadowoloną miną.
No i ta różnorodność owoców. A wśród nich nasze ulubione: dragonfruity, rambutany, mangostany. Kto nigdy nie próbował niech żałuje. A kto próbował, niech się podzieli informacją jaki jest jego ulubiony owoc.
Ale że równowaga w przyrodzie musi być, to tym razem ja odrobinę spuchłem po skonsumowaniu "czegoś" ostrego. Cóż, przynajmniej Ola miała ubaw. Niech ma :)
Informacje
praktyczne
Waluta:
ringgit (MYR). 1 MYR = ok. 1 PLN
Dojazd
z lotniska – KLIA Express jedzie ok. 30 minut do dworca KL
Sentral, koszt 35 MYR od osoby. Dalej można skorzystać z kolejki
LRT i/lub autobusów. Od 0,80 do 3 MYR w zależności od długości
trasy. Przy dwóch osobach (i ciężkich bagażach) warto rozważyć
Uber. Koszt przejazdu z lotniska do centralnych dzielnic (door to
door) wynosi ok. 100 MYR. Budżetowa opcja to przejazd z lotniska do dworca KL Sentral autobusem za 10-11 ringgitów od osoby. Bilety można kupić na stronie http://www.skybus.com.my/
Noclegi
– ceny dość wysokie jak na Azję. Co prawda najtańsze opcje to
ok. 40 MYR za łóżko w hostelu w pokoju wieloosobowym, ale za
"dwójkę" w przyzwoitym standardzie (choć może być, jak
to w Azji, bez okna) trzeba zapłacić bliżej 100 MYR. Nam udało
się namierzyć ciekawą ofertę w serwisie Airbnb za połowę tej
ceny, w odległości jednej stacji LRT i kilku przystanków
autobusowych od dworca KL Sentral. Warto szukać w różnych
miejscach
Przejazdy
po mieście – sprawną komunikację zapewnia rozbudowana sieć
zautomatyzowanej kolejki naziemnej LRT. W przypadku oddalenia miejsca
pobytu/atrakcji od stacji kolejki podróżuje się autobusami. Warto
po przyjeździe zaopatrzeć się w kartę zbliżeniową do
komunikacji miejskiej (np. touch'n'go, która służy też jako
elektroniczna portmonetka, za 10 MYR, następnie uzupełnić kredytem
na przejazdy w sklepach 7 Eleven i po prostu jeździć). Ponieważ
koszt przejazdu zależy od długości trasy, należy zbliżyć kartę
przy wejściu na stację (żeby otworzyć bramkę) albo do czytnika w
autobusie (wsiada się pierwszymi drzwiami), a następnie posłużyć
się kartą do otwarcia bramki przy wyjściu ze stacji (lub
"odklikać" w czytniku przy drzwiach wyjściowych autobusu)
Lake Symphony - czyli pokaz fontann, znajduje się w pobliżu Petronas Towers ale przy centrum handlowym Suria na skraju KL City Park. Mnóstwo ludzi siedzi bezpośrednio przed wieżami patrząc się w niewielkie fontanny, ale pokazu się tu nie doczekają ;)
Komentarze
Prześlij komentarz