Na przekór stereotypom - Muzułmanka z Kuala Lumpur
Wstyd mnie ogarnął. Rzadko mi się to zdarza, zwykle nim kogoś ocenię, wyrobię sobie jakąś opinię, staram się przynajmniej tę osobę zobaczyć. Jestem otwarta, nie poddaję się stereotypom - tak zwykle sama siebie postrzegam. I dlatego dzisiaj publicznie (no, przynajmniej wobec osób, którym chce się czytać moje wypociny ;) przyznaję się do błędu. Do wypaczenia poglądów. Do nietolerancji, która objawiła się wprost wyrobieniem sobie opinii na temat zjawiska nim w ogóle miałam okazję zetknąć się z nim na żywo. Zawiodłam się sama na sobie. No dobra, dość samobiczowania - jeszcze za bardzo mi się spodoba ;) A teraz do rzeczy.
Jak wiecie, bądź też nie, spędziliśmy kilka dni w Malezji. Nie powiem - było to tylko kilka dni - NA RAZIE tylko kilka dni. Malezja bardzo nam się spodobała (o czym już pisał Łukasz) i zamierzamy tu wrócić. Nie zobaczyliśmy tej Malezji dużo - ot, Kuala Lumpur oraz słynne Cameron Highlands, już jednak te dwa miejsca dały mi możliwość zaobserwowania różnych zjawisk. I jedno z nich właśnie mnie tak zawstydziło.
Nie będę ukrywać - przyjeżdżając do Malezji miałam w głowie wiele stereotypów. W końcu kraj muzułmański, pewnie ortodoksyjny, do tego środek Ramadanu. Trzeba wziąć jakieś koszulki z długim rękawkiem. Najlepiej by były czarne, ale skąd ja wezmę koszulki z długim rękawkiem i to czarne? A jeszcze lepiej - dołożyć do tego spodnie do kostek. Zakrywające kostki. No i coś na głowę - mam szalik, ale jest różowy (tak, wiem, proszę się nie śmiać). Czy różowy się nada? Będzie gorąco - jak to przetrzymać? No i te biedne kobiety, poubierane w te długie suknie, czarne oczywiście, do tego te zasłony na włosy i jeszcze pewnie na twarz. Widzieliśmy sporo takim "biedaczek" w Dubaju, tutaj pewnie będzie to samo. Już mi ich szkoda. Niepotrzebnie.
Owszem, przez kilka dni kręcenia się po stolicy, ale również i "na rubieżach" Malezji, widzieliśmy kilka Pań tak ubranych. Reszta Muzułmanek - a poznać je było można najczęściej po hidżabach (chustach, zakrywających jedynie włosy) - nosiła się zupełnie po europejsku (choć ponoć nie wszystkie Muzułmanki w Kuala Lumpur w ogóle hidżab noszą - jak donoszą internety ;) Część z nich zakrywała nogi, część zakrywała ręce do łokci, część zaś nosiła sukienki (spodenki) do kolan i normalne koszulki z krótkim rękawkiem - choć bez żadnego dekoltu. A kolory? Najróżniejsze - barwne ptaki w kolorowych ubraniach, hidżabach dopasowanych do sukienek a nawet torebek. Eleganckie. Atrakcyjne. Nowoczesne. Większość z delikatnym makijażem, z radosnym uśmiechem na twarzy. Taki widok ma się nijak (na szczęście!) do wizerunku biednej uciemiężonej Muzułmanki, siedzącej w domu cicho, w strachu przed mężem. W tym kraju, a przynajmniej w jego stolicy, Muzułmanka ma twarz spokojnej kobiety z makijażem, eleganckiej i nowoczesnej. I takiej wersji tej religii mówię dziś wielkie tak - tak dla tolerancji, tak dla wolności, tak dla atrakcyjnych kobiet, które żyją zgodnie ze swoimi przekonaniami, a jednocześnie nie tracą przy tym uroku, kobiecości, a nawet pewnej zalotności. Tak dla chichoczących "gimnazjalistek" z zasłoniętymi włosami w metrze, oglądających coś na iPhone. Czy różnią się od tych, które widuje się w metrze warszawskim? Niewiele. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Wiem, że istnieją kraje, gdzie wygląda to zupełnie inaczej - ba, jestem pewna, że w niektórych miejscach w Malezji może to wyglądać zupełnie inaczej. Gdzie kobiety pod płaszczykiem wielkiej religii są traktowane jak osoby drugiej kategorii, gdzie odziera się je z praw, godności, głosu. Myśląc jednak o religii muzułmańskiej dostrzegajmy wszystkie jej "odmiany" - również tę, którą zobaczyłam w Kuala Lumpur - nowoczesną, wolną.
Wstyd mi. Dałam się zwieść stereotypom. Więcej tego nie zrobię. To była lekcja pokory dla mnie.
Komentarze
Prześlij komentarz