Lombok tour, czyli co ciekawego można znaleźć na wyspie
Patrząc na mapę wydaje się, że Lombok jest niewielką wyspą. Rzeczywiście, w porównaniu do Jawy, Sumatry i kilku innych indonezyjskich wysp, zbyt rozległy nie jest, ale długość linii brzegowej liczy się w setkach kilometrów, a to przy średniej prędkości podróżnej 30 km/h sprawia, że na poznanie wyspy należałoby poświęcić naprawdę dużo czasu. Dzisiaj skoncentrujemy się na dwóch bardzo wyrazistych, choć różniących się znacznie od siebie częściach wyspy. Na czym polega ta różnica? Przede wszystkim to wysokość nad poziomem morza, ale przez to także lokalny mikroklimat, krajobrazy i roślinność oraz ruch uliczny.
Zacznijmy od północy. Nad środkowo-północną częścią wyspy dominuje Rinjani, czyli stratowulkan o wysokości ponad 3.700 m.n.p.m. Obecność wulkanu i chmur wokół niego sprawia, że nawet w porze suchej można liczyć na odrobinę deszczu spadającego z nieba. To widać, ponieważ roślinność jest bujniejsza, zieleń bardzo soczysta, a w tropikalnej dżungli można liczyć na ochłodę (chociaż pewnie też na ukąszenia insektów albo innych stworzeń).
Już sam przejazd drogą prowadzącą wzdłuż wybrzeża zapiera dech w piersiach. Wypiętrzenia terenu schodzą aż do wody tworząc malownicze zatoczki ukryte wśród wzniesień i otoczone palmowym gajem. Po drodze mija się miasteczka i wioski - już takie nieturystyczne (np. Tanjung), gdzie widać życie Sasaków takim, jakie jest na co dzień. Na drodze będzie tłoczno i chaotycznie, czasem dość zabawnie patrząc na stacje benzynowe zlokalizowane w odległych rejonach (chociaż to i tak postęp w stosunku do benzyny w litrowych butelkach po Absolucie na przydrożnych stoiskach)
Warto po drodze zatrzymać się w Senaru. To przede wszystkim główna baza wypadowa dla tych, którzy udają się na trekking na szczyt wulkanu Rinjani. To nie jest taka prosta sprawa, konieczny będzie nocleg po drodze (jeden lub dwa, w zależności od programu). Oczywiście lokalne agencje turystyczne oferują pełną ofertę dla tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił na wysokości blisko 4.000 metrów, a nie wiedzą, czy sami dadzą radę. Za odpowiednie pieniądze można iść w grupie, a towarzysząca "obsługa" zaniesie na plecach wszystko - od części składowych obozowiska (namioty, krzesełka, stoliki) po pełen "catering" na całą wycieczkę. Można też pójść w góry indywidualnie, chociaż ze względów bezpieczeństwa lepiej jednak nie samemu.
W Senaru można zobaczyć bardzo przyjemne dla oka wodospady. Trzeba tylko uważać na naciągaczy. Jeszcze zanim opuścicie Senggigi czy inną turystyczną miejscówkę wszyscy będą Wam wmawiać, że na miejscu trzeba opłacić lokalnego przewodnika. Tylko po co? Droga jest jedna, prosta, wyłożona kamieniami. Zabłądzić nie sposób. Za wstęp płaci się 10.000 rupii (2/3 dolara). Trzeba więc wykazać się asertywnością i ignorować burczenie lokalnych przewodników, którym sprzed nosa ucieka 10 dolarów tak naprawdę za nic (tak, ledwie wysiedliśmy z samochodu dostaliśmy wyjątkową ofertę "special price" za przewodnika - jedyne 150.000 rupii).
Z Senaru warto wybrać się krętą, wąską i górską drogą do Sembalun Lawang, Droga prowadzi tuż obok wulkanu Rinjani. Ale żeby dostrzec z dołu szczyt wulkanu, trzeba mieć odrobinę szczęścia. Tak wysoka góra powoduje piętrzenie się chmur wokół niej i zwykle obecność wulkanu trzeba sobie wyobrazić :)
Po drodze miniemy znowu malownicze miasteczka i wioski, kolorowe pola uprawne, plantacje truskawek czy dziko rosnące poinsencje.
Potem ostry podjazd w górę i całą dolinę można obejrzeć sobie z naprawdę wysoka, mając za plecami jeszcze wyższe, malownicze góry.
Droga powrotna to przejazd praktycznie przez środek wyspy na południe od wulkanu, skąd można odbić w stronę wiosek leżących u podnóży Rinjani z polami ryżowymi. Po drodze (tuż przed Mataram) można zatrzymać się w Pałacu Wodnym w miejscowości Narmada, ale powiedzmy sobie szczerze: można, nie trzeba :) Wstęp na teren kompleksu 10.000 rupii od osoby.
Możecie być pewni tylko jednego: nieważne czy jedziecie z zorganizowaną wycieczką, czy wynajętym samochodem z kierowcą - zawsze będą zdarzały się próby zabrania Was w niekoniecznie najciekawsze miejsce, ale na pewno miejsce "zaprzyjaźnione" (prowizja...). Najlepiej od razu sprecyzować oczekiwania i powiedzieć jasno, czego się nie chce.
Czas na południe wyspy. To zaledwie kilkadziesiąt kilometrów w prostej linii od Mt. Rinjani, ale prawdę mówiąc wydaje się, jakby trafiło się w miejsce bardzo odległe. Klimat przypomina trochę przesuszone śródziemnomorskie wyspy w środku lata. Na pewno nie bez znaczenia jest fakt, że trafiliśmy tam pod koniec pory suchej, ale kontrast z północną częścią wyspy jest uderzający.
Po drodze do Kuty Lombok warto zatrzymać się choć na chwilę w Sade - jest to swego rodzaju żywy skansen, gdzie można spróbować wyobrazić sobie, jak wyglądało tradycyjne życie Sasaków. Wstęp do wioski jest na zasadzie dobrowolnej darowizny, 10.000 rupii od osoby będzie tzw. "minimum przyzwoitości" :) Będzie to też dobra okazja do zakupu sarongu w dobrej cenie.
Z Sade jest już rzut kamieniem do Kuty.
Kuta to drugie najpopularniejsze miejsce turystyczne na Lomboku. Infrastruktura turystyczna jest tu trochę w tyle za Senggigi, ale ma to swój urok. Są knajpki, homestaye, sklepy, bankomaty, ale... Największe ale polega na tym, że plaża w samej Kucie, mimo że z natury ładna, jest brudna i na długim odcinku zastawiona prowizorycznymi budami, które tak naprawdę nie wiem, czemu służą.
Jeśli ktoś planuje zatrzymać się w Kucie, konieczne moim zdaniem będzie wynajęcie motocykla. Ruch jest bardzo spokojny, w niczym nie przypominana przerażającej fali pojazdów w północnej części wyspy i bez stresu da się tu poruszać na dwóch kołach. A wystarczy ruszyć się kilka kilometrów w jedną lub drugą stronę, by zobaczyć naprawdę przecudne plaże. Linia brzegowa na południu wyspy jest bardzo urozmaicona. Mnóstwo jest mniejszych i większych zatok, a większość z nich kryje urokliwe miejsca, bez tłumu turystów.
Tanjung Aan Beach
Mawun Beach
Za jednorazowy wjazd pojazdem trzeba zwykle zapłacić 10.000 rupii, co nie jest jakąś wygórowaną kwotą. Naprawdę warto, plaże na południu są z gatunku tych najpiękniejszych. Biały, drobniutki piasek, turkusowa woda i mało ludzi. Poza tym południe to dość silne wiatry wiejące od oceanu i tworzące się w niektórych miejscach wysokie fale, co sprawia, że rzeczywiście okolice Kuty są mekką surferów, zarówno tych początkujących jak i zaawansowanych. Aż roi się tu od szkółek surferskich, a wypożyczane motocykle mają zwykle specjalny uchwyt do przewożenia deski.
Selong Beach
I tylko trochę przykro patrzeć, że tuż obok plaży na pustych działkach walają się tony śmieci...
Co zatem wybrać? Północ czy południe? Senggigi czy Kutę? Odpowiedź jest oczywiście nieoczywista :) Wszystko zależy od indywidualnych preferencji. Cisza i spokój z dala od cywilizacji w rajskim otoczeniu - najlepsza będzie jakaś mała miejscowość w okolicach Kuty. Trochę więcej cywilizacji, ale też spokojna atmosfera i ciemniejszy piasek - idealnym miejscem będzie Senggigi. Zamiłowanie do górskich wędrówek - kierunek północ. Życie wśród prawdziwych "lokalsów" - najlepiej będzie udać się we wschodnią część wyspy, gdzie rzadki jest widok turysty (ale i mieszkańcy bardziej konserwatywni, więc bezrękawniki, krótkie spódniczki i zbyt krótkie szorty mogą być nie na miejscu). Rajskie otoczenie i klimat bardzo imprezowy - tu najlepszym wyborem będzie wysepka Gili Trawangan, o czym pisaliśmy już wcześniej.
A może by tak spróbować wszystkiego po trochu? My tak zrobiliśmy i opuściliśmy Lombok z przeświadczeniem, że jest bardziej niż ciekawą alternatywą dla rozreklamowanego Bali.
Komentarze
Prześlij komentarz