Każdy hotel twym domem jest czyli czego można spodziewać się w Azji...
Słyszeliście kiedyś stwierdzenie, że nie ma znaczenia w jakich warunkach się mieszka, ważne jaka jest atmosfera? Ja wielokrotnie. I stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że jest to często BZDURA. Na resorach na dodatek. Zdarzają się wyjątki - w naszym przypadku będzie to Casa Weranda (absolutnie wyjątkowe doświadczenie, którego nie zamieniłabym nigdy na żaden pięciogwiazdkowy hotel), ale zwykle jak słyszę takie stwierdzenie to mam wrażenie, że ludzie próbują sobie racjonalizować własne "wpadki" noclegowe. Ok, można mieszkać skromnie, można mieszkać na niewielkim metrażu (mój jest bardzo maleńki), ale wystarczy trzymać pewne standardy, żeby mieć wrażenie przytulności, czystości (przede wszystkim czystości). No i żeby było funkcjonalnie. Naprawdę - nie trzeba nic więcej.
Azjaci - czasem odnoszę takie wrażenie - mają do tematu podejście bardzo konformistyczne - jest jak jest i nie należy się przejmować.
W czasie naszej długiej podróży rozmawialiśmy z wieloma osobami, wychowanymi w Europie, którzy swoje domy/ hoteliki postawili w Azji. Z tych rozmów rysował się obraz nędzy i rozpaczy jeśli chodzi o samo przygotowywanie przez nich sobie gniazdka czy też budowanie miejsca dla gości. Wszystko sprowadzało się do tego, że Azjaci (wiem, generalizuję, ale mogę, to mój blog, poza tym, chcę żeby przekaz był mocny i muszę trochę generalizować) nie patrzą na pewne elementy jak my. Leje się woda, choć nie powinna. No, leje się. Trzeba by przyczepić jakąś uszczelkę? No trzeba by. I tyle. Wszystko kończy się u nich na przyjęciu do wiadomości. Ew. zamiast uszczelki owiną rurę torebką foliową. Leje się dalej? No widać tak musi być.
Pamiętam jak Dave (Brytyjczyk w Tajlandii) i Jarle (Norweg na Filipinach) opowiadali nam o swoich doświadczeniach z budowy hotelików. Ciągła walka. Ciągłe pilnowanie. Kupowanie pracownikom narzędzi. Sprawdzanie w necie jak się powinno wykonywać konkretne prace (np. hydrauliczne), żeby potem "fachowcom" pokazać. Masakra.
Ale nie każdy turysta - a w zasadzie prawie żaden jak sądzę - nie jedzie do Azji, żeby zbudować sobie hotel (choć niejeden by chciał, w tym również niżej podpisana). Hotele od podszewki może za to poznać w nich mieszkając (wiem, jest to bardzo mądre stwierdzenie, zasługuje co najmniej na Nobla z literatury) i ocenić ich jakość. Stwierdzenie "pokaż mi jak mieszkasz, powiem ci kim jesteś" nie przystaje oczywiście do rzeczywistości, ale coś drobniutkiego w nim siedzi. Takiego tyci, tyci :)
Przez ostatni rok sporo czasu spędziliśmy w różnych hotelach/hostelach/homestayach/domach prywatnych. Na niejednym łóżku spaliśmy i w niejednej łazience zmywaliśmy nasz własny brud z cudnych ciał. I niejeden raz było to prawdziwe wyzwanie. Ale może idźmy po kolei - Panie i Panowie, krótki przewodnik po dziwach i cudach noclegowych w Azji poniżej ;)
Zacznijmy może od znanego już wszystkim tematu okna. Tak, wiem, powtarzam się ciągle, ale wyobraźcie sobie nawet nam czasem wypadnie z głowy dopytanie się czy okno wychodzi na dwór (patrz błyskawiczna zmiana lokalu w Tajpej). Zatem - okno. Może być, może go nie być. I o ile jest wydajna klimatyzacja, to teoretycznie można jedną noc spędzić w takich warunkach, ale jeśli jej nie ma - oj, to już ciężko. Problemem jest bowiem cyrkulacja powietrza. Różni ludzie wchodzą do takiego pokoju, czasem zdarza im się pachnieć bardziej człowiekiem niż kwiatkami (i mam tu na myśli również siebie, pobiegajcie sobie z 20 kg plecakiem w 35 stopniach). Brak okna i dobrej klimy to gwarantowany smród. Brak okna i obecność klimy daje szansę na brak smrodu, ale jeszcze tego nie gwarantuje. Że można przekonaliśmy się w Tajpej - niewielki i brzydki hotelik w samym centrum, w którym mieliśmy spędzić ostatnią noc, nie posiadał okien, za to klima tak ciągnęła, że wciągnęłaby spokojnie kota jakby się dobrze pod nią ustawił. I wypluła z powrotem w wersji czystej. Jeśli świadomie decydujecie się na pokój bez okna, to zaklinam was - nie kupujcie kota w worku. Przyjdźcie, sprawdźcie czy da się przeżyć i dopiero płaćcie. Bo smród jak nic potrafi zepsuć każdy pobyt. Z brakiem okna wiąże się też brak światła słonecznego - u mnie konsekwencją jest to, że budzę się spanikowana w środku nocy i nie wiem czy już powinnam wstawać czy jeszcze mam czas na drobną drzemkę. Masakra. Zdarza nam się nocować w takich miejscach z braku laku, ale nigdy nie zostajemy na więcej niż jedną noc. Bo nie i już ;)
Wiem, temat okien jest nudny, przejdę więc może do nieco ciekawszych. Zacznijmy od łazienki. No, na ten temat to cały elaborat, a nawet magisterkę można napisać.
Punkt pierwszy to będzie pewnie rozmiar. Pamiętam łazienkę na Sri Lance, która nie dość, że gabaryty wszerz i wzdłuż miała raczej na osoby bardzo szczupłej (myślę, że Angelina Jolie mogłaby się dobrze w niej poczuć), to jeszcze wysokościowo również odbiegała od standardów europejskich. Wzięcie prysznica i umycie głowy w takiej łazience wymaga niestety umiejętności zwijania się w precla czy też robienia mostka ze stania. Przed taką gimnastyką dobrze zrobić jakieś rozciąganie czy coś. My na szczęście w ramach przygotowań do prysznica akurat na rzeczonej Sri Lance zwykle chodziliśmy po górach i pagórkach albo tysiącach schodów, zatem problemu nie ma. Człowiek dobrze spocony, ale też rozciągnięty - pod prysznic wejść można ;)
Rozmiar to oczywiście nie jedyna trudność. Czasem jego konsekwencją - oprócz rzeczonej gimnastyki - jest dziwne umeblowanie. Oczywiście wszyscy już wiedzą (a przynajmniej ci, którzy w Azji byli osobiście albo wirtualnie razem z nami), że kabin prysznicowych tutaj za bardzo się nie uznaje. No, może w niektórych hotelach - jako specjalną fanaberię dla turystów z Europy czy Australii. Ale generalnie kabina prysznicowa? Po co? Zalana podłoga i tak zawsze wyschnie. Do tego jednak można się przyzwyczaić, gorzej jeśli prysznic (czyt. słuchawka prysznicowa) wisi np. nad lustrem i umywalką. Albo nad toaletą. Wziąć do ręki i przyciągnąć do siebie? A gdzie ja napisałam, że prysznice mają węże? Te najbardziej złośliwe (naprawdę czasem mam wrażenie, że to jest po prostu złośliwość ludzka) NIGDY nie mają węża, są przymocowane na stałe. I nie możesz zmienić kąta padania wody. Chcesz się poskarżyć? Pisz na Berdyczów. Azjaci nie rozumieją z czym masz problem. Że stoisz nad kibelkiem, żeby wziąć prysznic? No to co? Tutaj niestety gimnastyka również jest wskazana ;)
W zasadzie niefunkcjonalnie umeblowana łazienka nie jest jakimś wielkim problemem. W końcu w ogóle jest umeblowana. Problemem są te, którym pewnych elementów brakuje. Umywalki. Lustra. Spłuczki do kibelka i prysznica (jest tylko misa z wodą i polewaczka) - patrz Indonezja. Zdziwieni? Ja czasem też bywam zdziwiona ;)
W zasadzie niefunkcjonalnie umeblowana łazienka nie jest jakimś wielkim problemem. W końcu w ogóle jest umeblowana. Problemem są te, którym pewnych elementów brakuje. Umywalki. Lustra. Spłuczki do kibelka i prysznica (jest tylko misa z wodą i polewaczka) - patrz Indonezja. Zdziwieni? Ja czasem też bywam zdziwiona ;)
Punkt nr 3 to będą rury. Tak, właśnie rury wszelkiego typu. Będzie je łączyło albo to, że kapie z nich cały czas (przez co łazienka cały czas pływa w wodzie i z czym masz problem człowieku) albo są w ogóle nie przymocowane. Wydawałoby się, że taki przeciętny Europejczyk problem zrozumie, ale wyobraźcie sobie - jak ktoś za długo w Azji siedzi, to takie rzeczy wydają mu się normalne. Mam tu na myśli konkretny przykład - nasze noclegi w Chiang Mai. Pokój nieduży, śmiesznie tani, czysty i pachnący (jechało cifem i chlorem na odległość, więc uznaliśmy, że ok), za to łazienka wprawiła nas w lekką konsternację. Rura do zlewu nie była do niczego podłączona, woda lała się po prostu na podłogę. Dziwne? No troszkę, jeśli się weźmie pod uwagę fakt, że właścicielem hostelu był Holender.
Punkt nr 4 czyli drzwi. Niby nic ciekawego, ot drzwi jak drzwi. Czasem są, czasem ich nie ma. Czasem są przezroczyste. Jak i ściany, wielkie mi ajwaj. Jednak potrafią zepsuć wrażenie. Kolejny przykład: hotelik w Kota Kinabalu. Ładny, zadbany pokój, odnowiony. Budynek też niczego sobie. Na ścianie wielka plazma. Łazienka też niebrzydka. I wtedy rzucasz okiem na drzwi do łazienki. Całe połamane. Czy ja już pisałam o bylejakości? To jej najlepszy przykład. Taki ładny hotelik, cały nowy. I te fatalne drzwi. A już było tak pięknie.... Nie zrozumcie mnie źle, połamane drzwi zupełnie mi nie przeszkadzają. Ale tak sobie myślę, że jak już inwestować tyle kasy w odnowienie, uładnienie, elegancję... to po kiego grzyba psuć sobie efekt wizualny czymś takim? Zresztą punktem 4 nie powinny być chyba drzwi a drobiazgi. Bo tak samo całość może zepsuć np. brak deski klozetowej. Rety, do czego to doszło, że ja o kibelkach piszę. Chyba powinnam zrobić sobie jakaś przerwę.. :(
Ale to i tak jeszcze nic. Największy hit zostawiłam na koniec. Ściany. Czy braliście kiedyś prysznic w łazience, w której kafelki na ścianach zostały ułożone, ale raczej nie przyklejone? I całość każdego dnia wybrzusza się mocniej, aż masz wrażenie, że któregoś dnia podczas twojego prysznica (no jakżeby inaczej) po prostu runie? Tobie na głowę? My niedawno tak mieliśmy (noclegi na Labuan). Mieszkaliśmy tam tydzień i każdego dnia zanosiłam głębokie modły do bogów pradawnych, żeby to nie na mnie padło, jeśli ta cholerna ściana się rozsypie. A w zasadzie 3 cholerne ściany, bo jak obserwowałam z fascynacją - były ze sobą ściśle połączone. Runęłaby jedna, runęłyby wszystkie trzy. Masakra. Na szczęście przeżyłam, ale jestem pewna, że jeszcze kilku gości w tym pokoju i komuś to na głowę runie. Oczywiście pytaliśmy o to w recepcji. Pani recepcjonistka zapytała czy już runęło. Na odpowiedź, że nie, wzruszyła ramionami i wróciła do oglądania serialu. Póki stoi - jest dobrze. Jak runie zaczną się martwić. Czemu mnie to nadal dziwi po tylu miesiącach - nie mam pojęcia.
No to temat łazienki możemy uznać za wyczerpany – a przynajmniej w jakiejś części. Przejdźmy teraz do pomieszczań do spania :) Bywają różne i różniaste. Część ma moskitiery, inne nie. Łóżka to często materace rzucone na inne materace. Albo cieniutkie materace rzucone na deski (auć, plecy bolą). Dla mnie najważniejsze jest zawsze, żeby nie było „fuja” czyli obrzydzenia. Jak nie ma, może być skromnie i staro, ale jest ok. W pokojach też często objawia się bylejakość. Pęknięta ściana, która aż się prosi o drobne tynkowanie. Brudne ściany, nie malowane od lat. Albo takie, które zostały niedawno pomalowane, ale tak niechlujnie, że aż ręce opadają. Np. pomalowany jest tylko jakiś kawałek. Najgorsze jest to, że niektóre z tych miejsc są nowe, mają kilka miesięcy, a już wyglądają jakby błagały o remont. A chociażby maleńki remoncik ;)
Problem, który pojawia się notorycznie - bez względu na kraj niestety - to gniazdka i oświetlenie. Ja mam dużo cierpliwości, ale czy naprawdę trzeba umieszczać jedyne (co już stanowi problem jeśli ma się np. dwa wiecznie rozładowujące się telefony) gniazdko 2 metry nad ziemią? I to na dodatek przy wejściu, gdzie nie stoi nic, na czym można taki telefon położyć. Nie wiem jak wy, ale ja nie mam 2 metrowego kabelka do telefonu. A wisieć to on za cholerę nie chce - odczepia się zołz jeden wyobraźcie sobie. Już sama ilość gniazdek jest niewystarczająca, ale ich umiejscowienie to naprawdę przechodzi ludzkie pojęcie. Największy hit mieliśmy gdzieś na Sri Lance, kiedy gniazdko znajdowało się na suficie, a pod nim nie było nic, na czym można by telefon/aparaty było położyć. Światło samo w sobie też stanowi trudność. Zwykle jest jedna, ledwo świecąca lampa. O czytaniu w takim świetle można zapomnieć, ale nawet znalezienie czegokolwiek w plecaku bywa problematyczne. A tak niewiele trzeba, żeby to zmienić. Ot, wystarczyłaby mocna żarówka!
Generalnie zwykle nie mamy uwag do czystości miejsc - pościel jest czysta i pachnie vizirem. Ale sprzątanie sprzątaniu nie równe. Możesz mieć cały pokój i łazienkę wypucowaną chlorem, co nie zmieni jednak faktu, że na suficie/w rogu/pod łóżkiem/przy podłodze będzie ogromna pajęczyna, często z dużym mieszkańcem na niej. Nie mogę tego pojąć, bo jak się już sprząta jakąś szczotką, to naprawdę zebranie pajęczyny powinno być automatyczne. Jak się jednak okazuje - tak nie jest. I masz cudny, nowoczesny pokój, a w kącie wielkiego pająka. Ech.
Problem, który pojawia się notorycznie - bez względu na kraj niestety - to gniazdka i oświetlenie. Ja mam dużo cierpliwości, ale czy naprawdę trzeba umieszczać jedyne (co już stanowi problem jeśli ma się np. dwa wiecznie rozładowujące się telefony) gniazdko 2 metry nad ziemią? I to na dodatek przy wejściu, gdzie nie stoi nic, na czym można taki telefon położyć. Nie wiem jak wy, ale ja nie mam 2 metrowego kabelka do telefonu. A wisieć to on za cholerę nie chce - odczepia się zołz jeden wyobraźcie sobie. Już sama ilość gniazdek jest niewystarczająca, ale ich umiejscowienie to naprawdę przechodzi ludzkie pojęcie. Największy hit mieliśmy gdzieś na Sri Lance, kiedy gniazdko znajdowało się na suficie, a pod nim nie było nic, na czym można by telefon/aparaty było położyć. Światło samo w sobie też stanowi trudność. Zwykle jest jedna, ledwo świecąca lampa. O czytaniu w takim świetle można zapomnieć, ale nawet znalezienie czegokolwiek w plecaku bywa problematyczne. A tak niewiele trzeba, żeby to zmienić. Ot, wystarczyłaby mocna żarówka!
Generalnie zwykle nie mamy uwag do czystości miejsc - pościel jest czysta i pachnie vizirem. Ale sprzątanie sprzątaniu nie równe. Możesz mieć cały pokój i łazienkę wypucowaną chlorem, co nie zmieni jednak faktu, że na suficie/w rogu/pod łóżkiem/przy podłodze będzie ogromna pajęczyna, często z dużym mieszkańcem na niej. Nie mogę tego pojąć, bo jak się już sprząta jakąś szczotką, to naprawdę zebranie pajęczyny powinno być automatyczne. Jak się jednak okazuje - tak nie jest. I masz cudny, nowoczesny pokój, a w kącie wielkiego pająka. Ech.
To w zasadzie nie są jakieś duże problemy, naprawdę, da się spokojnie przetrwać i jest przyjemnie. Ale czasem człowiek ma ochotę chwycić takiego właściciela za fraki i nim trochę potrząsnąć. Co z tego, że na ścianie jest nowa, wielka plazma, skoro ściana pod nią się kruszy? To nie jest rocket science, żeby dokonać często bardzo drobnych poprawek, a dzięki temu sprawić, że pokój będzie aż miło polecać. Zauważcie, że my rzadko polecamy różne miejsca do mieszkania, bo nawet jeśli jest naprawdę fajnie, to jednak te drobiazgi potrafią irytować. A ponoć my jesteśmy już do tego przyzwyczajeni ;)
Kończąc powoli mój wspaniały i lekko nudnawy artykuł, spuszczę prawdziwą bombę. Czy raczej – jak mawiali w pewnej firmie na N. (pozdrawiam ;) - prawdziwą petardę. Otóż nie tylko hotele czy homestaye bywają dziwne i lekko... dziwne. Dziwni bywają też ich goście.
Jakiś czas temu zatrzymaliśmy się w Kuala Lumpur u naszego ulubionego Ashique'a. Ashique – miły człowiek – wynajmuje pokoje w swoich trzech mieszkaniach i zwykle zatrzymujemy się u niego, jeśli wiatry przygnają nas do stolicy Malezji. Głównie z powodu jakości mieszkań (bardzo fajny standard), dobrej lokalizacji i cudnego basenu na zewnątrz. My wynajmujemy jeden pokój, pozostałe są zwykle zajmowane przez innych podróżników. Tak, wiem, rozpisałam się, już przechodzę do meritum. W trakcie ostatniego naszego pobytu w pokoju obok mieszkała młoda rosyjska para. Do Rosjan generalnie nic nie mam, podobnie zresztą jak do wszystkich innych narodowości. Problemem tej konkretnej pary był jednak brak znajomości angielskiego w stopniu całkowitym (ona) i w stopniu zaawansowanym (on, co znaczy, że trochę mówił i pisał, ale nie wiem ile rozumiał – raczej niewiele). Od początku mieliśmy z nimi przeboje – nie sprzątali po sobie łazienki ani kuchni, nie połapali się, że w szafkach mają talerze i widelce (choć było to wyraźnie napisane), nie odpowiadali na zwykłe dzień dobry, a na koniec okazało się, że wyjadali nam regularnie chleb i zeżarli nasze święte jajka. To, że były podpisane i dokładnie oznaczone numerem pokoju (Ashique ma bardzo dokładne zasady do wszystkiego) jakoś im nie przeszkadzało, za to nie mogli zrozumieć czemu się czepiamy. Anyway, pożegnaliśmy ich bez żalu. Wpisując jednak kolejną pozytywną opinię Ashique na Airbnb, zauważyliśmy, że i oni umieścili swoją. Rozbawiła nas ona setnie, załączam ją zatem w języku oryginalnym i z tłumaczeniem i tym pozytywnym akcentem kończę ;) Miłej lektury, szczególnie końcówki. I proszę, nie pospadajcie z krzeseł, bo nie chcę płacić wam odszkodowań ;)
"Be careful - toilet is common. When we lived here new rules on walls appeared, like especially for us. Rules are on all walls almost. But even crazy people can be your neighbors. Host clean toilet once a week, I cleaned toilet a few times a day. I was disappointed by claim to my clean, because i cleaned house full time. Dinning table is for one person only, really it is not dinner table, it is office table. The Internet didn't work in the room, only in common area. Plats on the kitchen made from plastic - it is bad for eat hot meals. Breakfast was poor - only eggs and bread. There are less minimum to live, we didn't have sheet or blanket, we had only shawl. Shawl is not for skin and sleeping. It was not like home. Swimming pool is cold, guard force take a cold shower but I said I had hot shower in the room! I took cold shower and a lot of men watched me by hungry eyes. After that I didn't use swimming pool"
Co w wolnym tłumaczeniu znaczy:
"Uważajcie - toaleta jest wspólna. Podczas naszego pobytu, na ścianie łazienki pojawiły się nowe zasady, jakby specjalnie dla nas. Zasady są na prawie każdej ścianie. I nawet szaleńcy mogą być twoimi sąsiadami. Gospodarz czyści łazienkę raz w tygodniu. Ja musiałem czyścić ją kilka razy dziennie. Byłem zawiedziony, że miano uwagi do mojego czyszczenia łazienki, bo czyściłem cały dom przez cały czas. Stół w jadalni jest dla jednej osoby, a tak w ogóle to nie jest stół do jadalni, tylko do biura. Internet nie działał w pokoju, tylko we wspólnych częściach. Talerze były plastikowe, co jest bardzo złe jeśli je się ciepły posiłek. Śniadanie było bardzo ubogie, tylko jajka i chleb. To mniej niż minimum, aby przeżyć. Nie dostaliśmy koca czy prześcieradła, tylko szal. Szal nie jest dla skóry i snu. Nie było jak w domu. Basen jest zimny, ochroniarz kazał mi wziąć zimny prysznic, ale ja powiedziałem, że już wziąłem ciepły prysznic w pokoju. Więc wziąłem zimny prysznic, a mnóstwo mężczyzn patrzyło na mnie głodnymi oczami. Po tym, nie wszedłem do basenu. "
I biedak sobie nie popływał.... ;)
Co w wolnym tłumaczeniu znaczy:
"Uważajcie - toaleta jest wspólna. Podczas naszego pobytu, na ścianie łazienki pojawiły się nowe zasady, jakby specjalnie dla nas. Zasady są na prawie każdej ścianie. I nawet szaleńcy mogą być twoimi sąsiadami. Gospodarz czyści łazienkę raz w tygodniu. Ja musiałem czyścić ją kilka razy dziennie. Byłem zawiedziony, że miano uwagi do mojego czyszczenia łazienki, bo czyściłem cały dom przez cały czas. Stół w jadalni jest dla jednej osoby, a tak w ogóle to nie jest stół do jadalni, tylko do biura. Internet nie działał w pokoju, tylko we wspólnych częściach. Talerze były plastikowe, co jest bardzo złe jeśli je się ciepły posiłek. Śniadanie było bardzo ubogie, tylko jajka i chleb. To mniej niż minimum, aby przeżyć. Nie dostaliśmy koca czy prześcieradła, tylko szal. Szal nie jest dla skóry i snu. Nie było jak w domu. Basen jest zimny, ochroniarz kazał mi wziąć zimny prysznic, ale ja powiedziałem, że już wziąłem ciepły prysznic w pokoju. Więc wziąłem zimny prysznic, a mnóstwo mężczyzn patrzyło na mnie głodnymi oczami. Po tym, nie wszedłem do basenu. "
I biedak sobie nie popływał.... ;)
Super tekst:-) A ten wpis na końcu nie ma sobie równych... Serwowaliscie śniadanie tej parze... Uśmiałam się... Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń:) Prawdziwy na pewno. A rosyjska para na zawsze pozostanie w naszej pamięci... niekoniecznie dobrej ;)
Usuń