Komodo, czyli warany, zielone wzgórza, dziewicze plaże i rafy najlepszego sortu

Tak jak Egipt kojarzy się z piramidami, Rzym z Koloseum (czyli Amfiteatrem Flawiuszy), a Kraków z... hordami pijanych Anglików, a dopiero w drugiej kolejności z Wawelem, tak na hasło "Komodo" pada natychmiastowy odzew "warany". I słusznie, ponieważ Park Narodowy Komodo to jedyne miejsce na świecie, gdzie na wolności żyją te dostojne, choć też  budzące uzasadniony strach ogromne gady, znane również jako smoki z Komodo. Warany nas nie zawiodły: imponujące gabaryty, ostre pazury, rozwidlony język i tylko z pozoru leniwe ruchy, które łatwo mogą przemienić się w skuteczną gonitwę za upatrzoną ofiarą to dokładnie to, czego się po nich spodziewaliśmy. Dużym zaskoczeniem okazały się natomiast piękne krajobrazy towarzyszące całemu dwugodzinnemu rejsowi na jedną z wysp, gdzie żyją smoki. Wszystko to sprawia, że wycieczka do Parku Narodowego Komodo naprawdę warta jest zachodu.



Główną bazą wypadową do Parku Narodowego Komodo jest niewielka miejscowość Labuan Bajo położona na wyspie Flores. Do Labuan Bajo można dostać się z Bali samolotem w zaledwie godzinę (bilety kupione z pewnym wyprzedzeniem nie doprowadzą do bankructwa). Alternatywą (szczególnie dla tych, którzy mają duuuuużo czasu i cierpliwości) jest przeprawa promami i lądem poprzez Lombok i Sumbawę. Niezbyt polecamy kilkudniowe wycieczki własnymi łajbami niektórych organizatorów turystyki, ze względu na wątpliwy stan techniczny łódeczek i wysokie ryzyko "incydentów" na morzu.



Labuan Bajo to kilkanaście miejsc oferujących noclegi (w pełnym przekroju cenowym), parę sklepów, dwa meczety (ale jeden tak głośny, że bez korków do uszu pobudka ok. 4:30 rano jest murowana), kościół katolicki, kilka turystycznych restauracji (panuje moda na kuchnię włoską) i kilkanaście lokalnych jadłodajni. Raczej niezbyt warte zatrzymywania się na dłużej, choć jak ktoś się uprze, to w pobliżu znajdzie też jakieś plaże. Do tego mnóstwo agencji turystycznych organizujących wycieczki - przede wszystkim do Parku Komodo, ale także do innych miejsc na wyspie Flores, a także transfery na sąsiednie wyspy. Pełen przekrój. Na pewno warto przejść się po kilku takich miejscach i porównać ceny (a nawet je negocjować). Rozstrzał cenowy jest spory: jednodniowe wycieczki oferowano nam za kwoty od 300 do 550 tys. rupii od osoby (20-40 USD). Program jest raczej wystandaryzowany, obejmuje wizytę u waranów, snorkeling na cudnej rafie (maska, rurka i płetwy są dostarczane), a na koniec plażowanie/snorkeling na niewielkiej wysepce. Do tego niewielki lunch i butla wody. Wszystkie łódeczki płynące obok też wyglądały podobnie, więc bez oporów można przy wyborze biura kierować się wyłącznie ceną.



Wszystko zaczyna się około 7-7:30 rano, kiedy łódeczki ruszają z portu w kierunku wyspy Rinca (czyt. "Rincza") w przypadku wycieczki jednodniowej, lub Komodo (opcja dwudniowa). Na Rincę płynie się ok. 2 godziny, a widoki po drodze wręcz oszałamiają. Zielone wzgórza ciągnące się wzdłuż brzegów Flores oraz małe wysepki rozsiane w zatoce robią ogromne wrażenie, tak jak małe, urokliwe osady ukryte pomiędzy wzgórzami. Woda jest bardzo przejrzysta i przy pełnym słońcu ma naprawdę bajeczny, turkusowy odcień. Przyznam szczerze, wybieraliśmy się na wycieczkę przede wszystkim z myślą o waranach, więc te widoczki stały się nieoczekiwaną wartością dodaną budującą dobry humor od samego rana, pomimo konieczności zerwania się na nogi o niechrześcijańskiej porze.







Po dwóch godzinach rejsu można wreszcie postawić stopy na wyspie Rinca. Od pomostu, do którego przybijają łodzie, do siedziby parku jest kilkaset metrów i wszyscy idą rozglądając się czujnie na boki, czy w pobliżu nie czai się przypadkiem wygłodniały waran. W siedzibie parku trzeba opłacić jeszcze bilet wstępu (indonezyjska biurokracja sprawia, że składa się on z kilku różnych opłat, a każda jest na oddzielnej karteczce), którego koszt wyniesie łącznie 215 tys. rupii od osoby, i 80 tys. rupii za przewodnika-strażnika, który będzie wam towarzyszył podczas przechadzki po wyspie (opłata do podziału na maksymalnie 5 osób wchodzących w skład grupy). I już można ruszać.



W odróżnieniu od wyspy Komodo, gdzie smoki "można" spotkać, na wyspie Rinca na pewno je zobaczycie. Wabią je zapachy wydobywające się z kuchni, więc w jej okolicy grasuje pokaźna grupa tych stworzeń, nawet jeśli chwilowo nie są głodne. Potem, w zależności od szczęścia, można różne okazy spotkać na szlaku w dżungli, choć trzeba pamiętać, że to dzikie zwierzęta i nikt takiego spotkania oko w oko nie zagwarantuje. Do wyboru są trzy trasy o różnej długości, najdłuższa to ok. 5 kilometrów przewidziane na mniej więcej 2 godziny trekkingu. Maszeruje się w towarzystwie rangera, który wyposażony jest w rozwidlony kij do odstraszania waranów, które chciałyby podejść zbyt blisko.






A co właściwie wiadomo o smokach z Komodo? To największy żyjący gatunek jaszczurki. Samce osiągają długość do 3 metrów (ogon stanowi połowę długości ciała) i wagę nawet ponad 70 kilogramów. Mają ciało pokryte łuskami. Szeroka szczęka mieści 60 zębów, z czego kilka to zęby jadowe pomagające uporać się z ofiarą. Żyją ponad 50 lat, a w przyrodzie nie mają naturalnych wrogów (co najwyżej dochodzi do przypadków smoczego kanibalizmu, szczególnie wobec młodych osobników, które nie zdążyły wdrapać się na drzewo - starsze już tego nie potrafią). Żywią się ptakami, dużymi ssakami (konie, bawoły, świnie) - powalając je na ziemię uderzeniem ogona mającym ogromną siłę i rozszarpując ofiarę. Zwierzę rozmiarów kozy potrafią połknąć w całości (co trochę trwa, ale dzięki elastycznym szczękom jest możliwe). Nie polują codziennie - wymagałoby to zbyt dużo energii. Dorosłym osobnikom wystarczy jedna, ale solidna ofiara na miesiąc. Po zjedzeniu posiłku stanowiącego 80% masy ich własnego ciała warany zalegają na słońcu, by spokojnie trawić i przyswajać pożywienie.


Brzmi przerażająco? Powinno, ponieważ waran potrafi rozpędzić się do prędkości 20 km/h, w wodzie również nie mielibyście z nim szans - pływa szybciej niż człowiek i potrafi zanurkować na głębokość do 4,5 metra. A ataki na ludzi, choć rzadkie, były notowane. Jedyną szansą będzie szybkie wdrapanie się na drzewo, bo tam dorosły waran nie wlezie. Całkowita liczebność waranów to ok. 3 tys. osobników, które na wolności żyją tylko na czterech wyspach we wschodniej Indonezji. Smoki z wyspy Rinca uznawane są za bardziej niebezpieczne niż te z Komodo. Aha, warany potrafią rozmnażać się partenogenetycznie jeśli trzeba. Jeśli ktoś nie wie, na czym to polega, odsyłam do kultowej "Seksmisji" Machulskiego. Tak właśnie wypełnił się najgorszy sen Albercika i Maksa... ;)




Po opuszczeniu wyspy Rinca łódeczka udaje się w kierunku Labuan Bajo, robiąc po drodze dwa przystanki. Pierwszy z nich to fenomenalna rafa koralowa u brzegów Flores, bez wątpienia najładniejsza, jaką do tej pory (oczywiście z punktu widzenia snorkelera) oglądałem. Piękne, żywe koralowce w różnych kolorach, prawdziwe bogactwo podwodnego świata roślin i zwierząt. Miejscami jest dość płytko, więc trzeba uważać, żeby nie poranić się o podwodne formacje. Teraz to dopiero żałowałem, że nie dorobiłem się jakiegoś GoPro do strzelania podwodnych fotografii i filmików (jakby ktoś jeszcze nie wiedział, to urodziny obchodzę w grudniu ;) )




Drugi przystanek to niewielka wysepka (Pulau Kelor) z kawałkiem plaży, skałkami i wzniesieniem do zdobycia. Również otoczona rafą koralową, choć chyba odrobinę mniej urokliwą, za to z dużo większą ilością ryb, z których niektóre wyglądały dość osobliwie (np. frog fish). No i pierwszy raz spotkałem się z sytuacją, że kolorowe rybki idą "na zwarcie": pływają bezpośrednio przed maską tak, że odruchowo zamykałem oczy, jakby miały się za chwilę ze mną zderzyć. Naprawdę można wyciągnąć ręce i ich dotknąć, co skończyło się tym, że jedna z całkiem dorodnych sztuk uszczypnęła mnie pyszczkiem w przedramię. Nie, nie był to rekin, więc nie ma się czym ekscytować ;)




Dobrze, że dopisała nam pogoda, ponieważ mniejszy lub większy deszcz pojawia się na Flores prawie codziennie (podobno to pora sucha, ale obecność licznych gór sprawia, że z opierających się na nich chmur pada dość często). Na szczęście rozpadało się dopiero po godzinie 17, więc cała wycieczka była w cudnym słońcu, co pozwoliło nam się nacieszyć wszystkimi atrakcjami.

Jeśli kusi Was spędzenie urlopu w Indonezji, to naprawdę warto zaplanować też wizytę tutaj. Moim skromnym zdaniem Park Narodowy Komodo to numer 1 (do tej pory) jeśli chodzi o "morskie klimaty" w Indonezji. 

Wszystkie zdjęcia z wycieczki można znaleźć tutaj


Komentarze

  1. Cytując wypowiedź jednego młodego człowieczka,patrząc na warany powiem "ale straszliwy zwierzeń". Fotki przecudne, takie sielskie klimaty, woda mieniąca się w słońcu. Najchętniej usiadłabym obok Oli na schodkach tego pomostu, tam wyjątkowo uspokajająca woda na moje skołatane nerwy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakbym miał duszę romantyka, to bym powiedział, że w jednym z tych małych niebieskich domków stojących na tle zielonych pagórków wyspy Flores mogłaby mieszkać Ania z Zielonego Wzgórza. A to nie Wyspa Księcia Edwarda przecież...

      Usuń

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń