Uroki Bali, czyli Ubud i okolice
Nasze drugie podejście do Bali wydaje się bardziej udane niż pierwsze - szczególnie, że trafiliśmy na nie po spokojnym Flores. Postanowiliśmy między innymi sprawdzić o co chodzi z tymi wycieczkami do Ubud. Już kilka razy mieliśmy okazję trafić w miejsca, które, choć polecane przez wszystkich i chwalone "za atmosferę", niekoniecznie nas zachwyciły. Powiecie, że cynizm przeze mnie przemawia, ale tak sobie myślę, że tego typu miejsca są tworzone sztucznie przez geniuszy marketingu - wystarczy np. backpackerom wmówić, że to "takie specjalne miejsce z klimatem" i tłum od razu rusza do ataku. A potem dorabia teorie, podbudowując swoje ego. Kto w końcu chciałby się przyznać, że został zrobiony w bambuko i to koncertowo? Wracając do Ubud - trochę obawialiśmy się, że to będzie właśnie tego typu miejsce, ale okazało się, że nie do końca.
Samo Ubud słynie głównie z tego, że jest popularne wśród backpackerów. Ileż to się człowiek nasłuchał o atmosferze, dobrych prądach i innych radosnych teoriach. Nie wiem, ja tam żadnych prądów nie poczułam. Ot miasteczko w sporej odległości od morza (do kąpieli baseny), z dużą ilością hoteli i hosteli oraz knajpek i sklepików. Nie powiem - zbyt dużo czasu w samym miasteczku nie zwiedziliśmy, ale rzuciła nam się w oczy balijska architektura (w Kucie też jej sporo), liczne świątynie, urocze domki itp. Wygląda to na pewno bardzo ładnie. Do tego dochodzi pałac (którego zwiedzenie zajmie góra 15 minut tak jest olbrzymi) oraz bazar.
Na bazarze jak wszędzie - mydło i szydło :) Oczywiście pierwsza cena każdej pierdółki zawyżona co najmniej 5-krotnie. Na szczęście Łukasz nauczył się liczyć po indonezyjsku już jakiś czas temu, poznał również szalenie przydatne pytanie: "berapa harga" (czyt. ile kosztuje), więc negocjacje zaczynaliśmy i tak z pułapu niższego niż ci, którzy pytali po angielsku :)
Nie ukrywam, że wśród różnych dziwnych rzeczy pamiątkowych najbardziej zaskoczyły mnie otwieracze do butelek. Są... szczególne :
Na bazarze jak wszędzie - mydło i szydło :) Oczywiście pierwsza cena każdej pierdółki zawyżona co najmniej 5-krotnie. Na szczęście Łukasz nauczył się liczyć po indonezyjsku już jakiś czas temu, poznał również szalenie przydatne pytanie: "berapa harga" (czyt. ile kosztuje), więc negocjacje zaczynaliśmy i tak z pułapu niższego niż ci, którzy pytali po angielsku :)
Nie ukrywam, że wśród różnych dziwnych rzeczy pamiątkowych najbardziej zaskoczyły mnie otwieracze do butelek. Są... szczególne :
Przejdźmy może jednak do ciekawszych części wycieczki do Ubud - okolic miasteczka :)
Z licznych dostępnych atrakcji świadomie (bardziej lub mniej) wybraliśmy kilka:
1. Manufaktury z wyrobem batików, drewnianych rzeźb/mebli i srebrnych ozdób
Od razu spieszę wyjaśnić, że nie jest to jedno miejsce, a trzy różne. W zasadzie nawet trzy różne wioski. Nasz kierowca, który zaproponował nam obejrzenie tych miejsc, miał swoje wybrane wytwórnie - prawda jest jednak taka, że po drodze mija się ich sporo. Tak, wiem, panuje powszechna opinia, że w takie miejsca się nie chodzi, bo to zbyt turystyczne itp. No i bardzo dobrze, że turystyczne :) Zawsze może się czegoś człowiek nauczy ;) Kupować przecież (po z pewnością wysokich cenach) nie trzeba, ale a nuż jakaś rzecz przypadnie nam do gustu i potem upolujemy ją gdzieś indziej taniej? Same procesy też są dla mnie ciekawe. Taki batik na przykład.
Najpierw trzeba go malować, potem dorzucić wosk, potem skrobać, znowu malować... skomplikowany proces. Nie powiem, nie jestem fanką tradycyjnych wzorów balijskich na materiałach, ale zawsze można je obejrzeć :) I docenić ile pracy kosztują. Jeszcze większe wrażenie robią rzeźbione w drewnie figurki czy meble. Wszystko robione jest ręcznie, a najlepsi fachowcy pracują bez rysunków - wiedza o konkretnych wzorach przekazywana jest z pokolenia na pokolenie, a każdy z nich fachu uczył się na kolanach ojca lub dziadka. Rezultaty są olśniewające. Gdybyśmy mieli więcej miejsca w plecakach, na pewno skusiłabym się na smoka. A może na coś innego... Pięknie, misternie wykonane szczegóły wszystkich dzieł wprost mnie olśniły. Nieco mniejsze wrażenie na mnie akurat zrobiły wyroby ze srebra, ale co kto lubi. Ja wolę drewno. Niemniej tutaj również precyzja wykonania i trud jaki się w to wkłada zasługuje na uznanie. I nie chcę słuchać, że to wszystko na pokaz, a większość rzeczy wykonują maszyny. Nawet jeśli tak jest (w co w zasadzie wątpię), to historie i pokazane procesy mi się podobały i czegoś mnie nauczyły o tradycjach na Bali. I to wystarczy ;)
2. Świątynia Goa Gajah (jaskinia słonia)
Jest to przepiękny kompleks świątynny, którego główną choć nie jedyną atrakcją jest jaskinia, ozdobiona na zewnątrz licznymi rzeźbieniami w kształcie ust demona. Początkowo była to świątynia buddyjska (w IX wieku), później zaś hinduistyczna. Od około 20 lat Goa Gajah znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO.
Poza jaskinią można zobaczyć kilka mniejszych świątyń, święte miejsce do kąpieli oraz podejść do świątyni buddyjskiej, mijając piękny ogród z sadzawką. Ci, którzy nie mieli jeszcze tej okazji, powinni zwrócić uwagę na wielką poisencję (Gwiazdę Betlejemską) rosnącą w rogu ogrodu. Nie wiem czemu, ale za każdym razem, gdy widzę te ogromne krzewy, mój zachwyt sięga zenitu. Ma to pewnie coś wspólnego ze Świętami Bożego Narodzenia, z którymi mi się kojarzą, a Święta znowu to ta cudowna komercha, którą wprost uwielbiam. Tak, wiem, dziwna jestem. Uwielbiam i już ;)
Cały kompleks na pewno warto zobaczyć - my byliśmy zachwyceni. Bilety są bardzo tanie - 15 000 IDR (ciut powyżej dolara) od osoby. Do tego dochodzi koszt parkingu - 5 000 IDR.
Na jedną rzecz warto jeszcze zwrócić uwagę. Na parkingu, kiedy turysta - czyt. my - wyskakuje z samochodu od razu wokół niego zaczynają krążyć sprzedawczynie sarongów (czyt. pareo), wołając, że potrzebujesz sarongu, żeby do świątyni wejść. I jest to prawda, o ile nie masz spodni za kolano oraz bluzeczki z przynajmniej krótkimi rękawkami. Ale nie musisz kupować żadnego okrycia - wypożyczysz za darmo przy budce, gdzie sprawdzane są bilety wstępu. Oczywiście jeśli macie ochotę kupić sobie ładny sarong - bardzo zachęcam, ale jeśli chwilowo nie ma go na liście waszych zakupów, to nic się nie martwcie. Jeśli świątynia wymaga jakiegoś stroju, to go wam udostępni.
Ach, prawie zapomniałam napisać o ważnej sprawie. Hmm, jakby to ładnie ująć. Może zdjęcie wyjaśni temat.
Koleżanki zrozumiały mam nadzieję? Zasadą w świątyniach hinduskich jest zdaje się, że kobiety mające właśnie "te dni" nie powinny przekraczać świętych progów. W zasadzie znalazłam też świątynię (Kuta), do której kobiety dojrzałe płciowo w ogóle nie powinny chodzić. Tak przynajmniej wynika z angielskiego tłumaczenia ;) Błędnego jak mniemam ;)
Koleżanki zrozumiały mam nadzieję? Zasadą w świątyniach hinduskich jest zdaje się, że kobiety mające właśnie "te dni" nie powinny przekraczać świętych progów. W zasadzie znalazłam też świątynię (Kuta), do której kobiety dojrzałe płciowo w ogóle nie powinny chodzić. Tak przynajmniej wynika z angielskiego tłumaczenia ;) Błędnego jak mniemam ;)
3. Świątynia Gunung Kawi
Na północny zachód od Ubud mieści się świątynia Gunung Kawi. Dotarcie do niej jest bardzo proste. Ot, kierowca nas wyrzuca z auta, płacimy za bilety (znowu 15 000 IDR od osoby) i zaczynamy schodzić po kamiennych schodach w dół. Idziemy i idziemy, mijamy kolejne kramiki z szydłem i mydłem, następnie pola ryżowe. Słoneczko świeci, a my zaczynamy już się zastanawiać czy dobrze idziemy i ubolewać nad wspinaczką w drodze powrotnej. Wtem jednak za zakrętem pojawiają się pierwsze grobowce i już wiemy, że warto będzie pokonać te schody pod górkę.
Gunung Kawi to kompleks świątyń oraz grobowców z XI w.n.e. Mieści się po obu stronach rzeki Pakerisan i składa się z 10 wykutych w skałach świątyń-grobowców, o wysokości 7 metrów każda, umieszczonych w niszach. Te monumentalne grobowce są dedykowane Królowi Anak Wungsu oraz jego ulubionym królowym. Po wschodniej stronie rzeki dodatkowo mieści się 5 świątyń dedykowanych królowi Udayana, jego małżonce i synom (jednym z nich był Anak Wungsu). Całość otoczona jest przepięknymi zielonymi drzewami oraz licznymi krzewami z kolorowymi kwiatkami i zapiera po prostu dech w piersiach.
Jeżeli traficie w okolice Ubud - ta świątynia na pewno powinna pojawić się na waszej liście.
4. Świątynia Holy Spring Water czyli Tirta Empul Temple
Jest to hinduistyczna świątynia, leżąca w dolinie słynnej ze swoich źródeł, uważanych przez mieszkańców Bali za święte. W specjalnie przygotowanym miejscu można się w tych źródłach wykąpać oczyszczając swoje ciało (ponoć również z różnych chorób) oraz duszę i umysł. O świątyni mówi się, że w całości pomaga się oczyścić (szczególnie ze złych wpływów, cokolwiek to znaczy) i zyskać nowe siły na dalszą walkę w życiu.
Nie znam się niestety na części duchowej, ale osobiście zachwyciłam się tą świątynią. Nie jest zbyt duża - w pół godziny można ją spokojnie zwiedzić - ale panuje w niej niezwykła atmosfera zadumy. Jest również bardzo ciekawa z punktu widzenia architektury i po prostu - ładna. Zresztą, może niech zdjęcia przemówią za mnie :)
Bilety wstępu są tanie: znowu 15 000 IDR od osoby plus 5 000 IDR za parking.
5. Pola ryżowe w wiosce Tegallalang
I tak oto dotarliśmy do ostatniej części naszej wycieczki: słynne balijskie pola ryżowe. Tak wiem, o polach ryżowych pisaliśmy już wiele razy, ale muszę przyznać, że w kategorii "malownicze" te konkretne uplasują się na wysokim miejscu. Bo są ładne.
Nas kierowca podrzucił do wioski Tegallalang (mieści się na górce, a w dolince widać pola). Za wjazd do wioski płaci się 10 000 IDR od osoby. W całej wiosce jest mnóstwo miejsc, z których można robić zdjęcia "od góry", można też zejść trochę na dół i przejść się wśród pól. Trzeba tylko uważać, bo sami na ścieżce na pewno nie będziecie, a niektórzy turyści w swoim zakręceniu mogą przypadkiem zepchnąć was w ryż. Jak mnie :) Na szczęście po dwóch minutach grzebania w polu udało mi się wyłowić zaginionego klapka :) A błotko - cóż ponoć dobrze wpływa na skórę, moje nóżki zatem powinny już niedługo wyglądać bosko, czyż nie ? ;)
Wszędzie w wiosce widać również knajpki sprzedające kawę Luwak. Kawa Luwak to ponoć najdroższa kawa na świecie (50 000 IDR za maleńką filiżankę). Słynie z tego, że jej ziarna zjadane są przez zwierzątka zwane łaskun, a następnie wydalane i dopiero wówczas zbierane. W okolicach Ubud jest sporo plantacji kawy, ale ponoć łaskuny trzymane są w nich w nieludzkich warunkach w klatkach, co wpływa na jakoś kawy. Jedynie w górach balijskich jak głosi legenda można znaleźć miejsca, gdzie "korzysta się" z łaskunów żyjących wolno w dżungli i tylko taka kawa warta jest tak wysokiej ceny. My samej plantacji nie obejrzeliśmy, ale jeśli ktoś byłby zainteresowany - można.
Wiele rzeczy zresztą dodatkowo można. Samych świątyń do zwiedzania jest dużo więcej, można sobie wybrać w zależności od tego co się chce zobaczyć. Wiele osób poleca też Małpi Gaj czy też zoo (mają warany z Komodo) oraz tradycyjny taniec Kecak lub Legong Dance.
My wybraliśmy sobie na wycieczkę te konkretne punkty i nie ukrywam - byliśmy bardzo zadowoleni.
Taką wycieczkę bardzo łatwo zorganizować - ot wystarczy przejść się po kilku biurach turystycznych w Kucie (są na każdym kroku) i ponegocjować. Cena za samochód z kierowcą na 8-9h to 400 tys. IDR. Oczywiście można wziąć kierowcę na dwa dni - wówczas stawka dzienna będzie odpowiednio niższa. Do tego dochodzą koszty parkingów (5 tys. rupii za jeden). My trafiliśmy na fantastycznego kierowcę Boby'ego, który nie narzucał się, ale chętnie też opowiadał nam o różnych ciekawostkach na Bali. Potrafił odpowiedzieć na każde pytanie i był bardzo uprzejmy.
Najlepiej zapamiętałam jego opowieść o pogrzebach na Bali (mijaliśmy jeden po drodze). Większość Balijczyków jest po śmierci kremowana. Kremacja jest jednak dość droga, więc tylko najbogatsi mogą poddawać się jej od razu. Cała reszta jest grzebana w ziemi, a raz na 5 lat w każdej wiosce odbywa się masowa kremacja. Sam pogrzeb zaś jest bardzo uroczysty, zbierają się na nim wszyscy znajomi, całe wioski, rodziny. Ludzie jednak ubrani są raczej zwyczajnie, jedyne co ich wyróżnia to nakrycia głowy i sarong owinięty wokół bioder - wszyscy mężczyźni muszą je mieć. Ciekawe zwyczaje.
Podsumowując całe Bali muszę powiedzieć, że przekonałam się trochę do tej wyspy. Ludzie są bardzo serdeczni i pomocni, widoki są piękne. Trochę problemów nastręcza kąpanie się w morzu, ale można sobie jakoś z tym poradzić (np. zamieszkać w Sanur). Nie powiedziałabym, że jest to najbardziej rajskie miejsce jakie widziałam - a taki obraz miałam w głowie przed przyjazdem tutaj. Nie jest to również najpiękniejsze miejsce jakie widziałam w Azji. Ale jeżeli sama nazwa Bali tchnie dla was magią - to dlaczego nie. Specjaliści od PR zrobili kawał dobrej roboty z Bali. Ale też bądźmy uczciwi - mieli na czym pracować :) Zresztą - sami sprawdźcie. Tak jak Łukasz pisał w poprzednim poście o Bali - można tu znaleźć fajne noclegi i jedzenie za nieduże pieniądze (dużo taniej niż nad polskim morzem). Dolecieć też można poniżej 2 tys. zł. Nic tylko łapać :)
PS. Standardowo więcej zdjęć w Galerii Indonezji pod Ubud :)
PS. Standardowo więcej zdjęć w Galerii Indonezji pod Ubud :)
Komentarze
Prześlij komentarz