Święta i Sylwester w Kuala Lumpur
Uwielbiam Święta Bożego Narodzenia. Kiedy już w listopadzie w sklepach pojawiają się nieśmiało pierwsze choinki i ozdoby, ja biegnę do sklepu i kupuję swoje wymarzone drzewko w doniczce. Kiedy pierwsze nuty "Last Christmas" zaczynają wkurzać w RMF FM czy Radiu Zet i wszyscy narzekają, że to za wcześnie - od miesiąca słucham tylko RMF Święta. Tak mam. Uwielbiam ten kicz, świecące lampki, kolorowe bombki. Nasza choinka ugina się pod toną różnobarwnych ozdób, im większy miszmasz tym lepiej. Zaś zapach jabłek z cynamonem oraz pomarańczy z goździkami - cóż, mogłabym je wąchać cały czas. Azja, a szczególnie Malezja, również już odkryła cuda Świąt. I choć muzułmanie w tym kraju stanowią większość, nie przeszkadza to nikomu cieszyć się choinkami, poisencjami czy też prezentami w tym kolorowym okresie. Nawet wolne mają 25 grudnia ustawowo. Jak u nas :)
Trzy lata temu Łukasz napisał długi post na temat Świąt w Kuala Lumpur, który nadal pozostaje aktualny. Zmieniają się tylko dekoracje (co roku są trochę inne) w wielkich mallach, no i nasze doświadczenia. W 2015 roku, spędzając Święta w KL, biegaliśmy jak szaleni po mieście szukając buraków i śledzi. W tym roku spokojnie dwa dni przed Wigilią podjechaliśmy do znanych nam już sklepów po wszystkie niezbędne składniki, a następnie śpiewając na cały regulator "Christmas Time" i inne świąteczne hity ugotowaliśmy barszcz, zrobiliśmy krokiety z niemiecką kiszoną kapustą (zapomnieliśmy ukisić wcześniej własną) i pieczarkami, nastawiliśmy śledzie w oleju z cebulką i poszliśmy popluskać się w basenie.
W międzyczasie zrobiliśmy rajd po różnych mallach, żeby obejrzeć dekoracje (szczególnie ładne mieli w Pavillion).
W Wigilię zjedliśmy uroczystą kolację, otworzyliśmy prezenty (ach ten święty Mikołaj, zawsze cię znajdzie ;), następnie zaś wyruszyliśmy na Bukit Bintang, gdzie jak plotka mówiła "będzie się działo" o północy. Przybyliśmy wcześniej i dobrze, bo udało nam się zająć dobre miejsca na chodniku tuż przy jezdni. A na drodze działo się wiele. Grupy w różnym wieku już od 21 pryskały w siebie sztucznym śniegiem. A jak już dojrzeli gdzieś "bladą twarz" to radości było sporo, a śniegu na niej jeszcze więcej. Miało się wrażenie, że Malezyjczycy postawili sobie za punkt honoru zmienić obcokrajowców w bałwanki.
Prawdziwe szaleństwo rozpętało się jednak dopiero o 24. Nagle w ruch poszły spraye ze sztucznym śniegiem ze wszystkich kierunków. Nikt się nie ustrzegł. Wyglądało jakby śnieżyca przeszła przez rozradowany tłum w krótkich spodenkach i koszulkach. I my tam byliśmy i śniegiem innych ostrzelaliśmy. Nie po to człowiek pół życia spędził rzucając w innych śnieżkami, żeby mu teraz sprayem podskakiwali :)
Samo wydarzenie trwało kilkanaście minut, po czym tłum zaczął się rozchodzić, my zaś ruszyliśmy na spacer po okolicy. Wiązało się to co prawda z tym, że co chwila ktoś w nas "strzelał" śniegiem (a nasze spraye już się skończyły, trzeba było jednak kupić więcej!), szczególnie nasze włosy stanowiły pokusę nie do odparcia dla wielu, ale śmiejąc się jak po litrze dobrego grzańca pozwalaliśmy się zmieniać w chwilowe bałwanki. W końcu to my byliśmy gośćmi w tym pięknym kraju :)
Opublikowany przez pod-palmami.pl Poniedziałek, 24 grudnia 2018
Samo wydarzenie trwało kilkanaście minut, po czym tłum zaczął się rozchodzić, my zaś ruszyliśmy na spacer po okolicy. Wiązało się to co prawda z tym, że co chwila ktoś w nas "strzelał" śniegiem (a nasze spraye już się skończyły, trzeba było jednak kupić więcej!), szczególnie nasze włosy stanowiły pokusę nie do odparcia dla wielu, ale śmiejąc się jak po litrze dobrego grzańca pozwalaliśmy się zmieniać w chwilowe bałwanki. W końcu to my byliśmy gośćmi w tym pięknym kraju :)
Parę dni później (jak to zwykle bywa) wypadał Sylwester. W 2015 roku świętowaliśmy go w Sydney, w tym roku jednak postanowiliśmy sprawdzić Kuala Lumpur. I tutaj po długim zastanowieniu (opcji jest sporo: od imprez klubowych, barowych, basenowych po domówki) uznaliśmy, że chcemy po prostu iść na "miejską" imprezę. Jak co roku odbywała się pod wieżami Petronas Towers, od strony skaczących fontann.
Sama idea Sylwestra w tym miejscu nie jest zła. Co prawda tłum jest spory, ale zawsze znajdzie się jakiś murek do posiedzenia. Na jeziorku z fontannami ustawiana jest standardowo scena, na której przed północą odbywają się liczne koncerty. I tu niestety widać pierwszy feler. Teren jest duży, nagłośnienie kiepskie, a jedyny telebim postawiony w dość bezsensownym miejscu. Kilka dodatkowych ekranów nikogo by nie zbawiło, a sprawiłoby na pewno, że większa część tłumu miałaby okazję poobserwować co się na scenie dzieje. A działo się to, co zwykle i na polskich miejskich imprezach. Mnóstwo lokalnych gwiazd i gwiazdek, lepiej bądź gorzej wyjących hity malezyjskie, ale również kilka angielskich przebojów z różnych lat. Mix ciekawy, choć przyznaję, że nie wszystkie malezyjskie piosenki do mnie przemówiły.
Tuż przed dwunastą zaczęło się odliczanie. Ustawiliśmy się strategicznie (tak nam się wydawało) z widokiem na Petronas Towers. Jakież było zatem nasze zaskoczenie, gdy okazało się, że fajerwerki strzelają za naszymi plecami. Nie powiem, były piękne. Ale zawsze myślałam, że latają nad wieżami.
Oczywiście, jeśli ktoś usadził się po drugiej stronie parku, w pewnej odległości od KLCC, to mógł obserwować fajerwerki nad Petronas Towers, ale bawiący się na największym Sylwestrze w stolicy już niestety nie. No cóż, trzeba było dokładniej sprawdzić w czeluściach internetu, gdzie się usadzić, ale szczerze mówiąc do głowy nam to nie przyszło. To trochę tak, jakby wybrać się na Sylwestra w Warszawie, stanąć pod sceną pod PKiN i nagle zobaczyć, że fajerwerki puszczają, ale nad starymi Domami Centrum. Bez sensu jakby mnie ktoś pytał.
Niemniej pokaz był bardzo ładny, trwał parę minut. Po jego zakończeniu rozpoczęła się operacja "ewakuacja". No, jak się upchnie ludzi jak sardynki na placu z wąskim wyjściem, to można się tego spodziewać. Trochę nam to zajęło, ale udało się przedrzeć. Po drugiej stronie KLCC rozstawiły się różne kramiki z piciem i jedzeniem oraz szydłem i mydłem, można było zatem dalej świętować. Ludzie biegali, krzyczeli, używali wuwuzel (a ja myślałam, że to nasza domena). Harmider panował nieprzeciętny, ale przez wszystko przebijały się wykrzykiwane życzenia "Happy New Year". Niestety z tej "przechadzki" nie mamy zdjęć, bo baliśmy się, że komórki nam ktoś z rąk wytrąci, przy takim tłumie :) Niektórzy ruszyli do barów, inni do domów, jeszcze inni radowali się na ulicach, tańcząc i śpiewając, żyjąc nadzieją, że poranny kac za duży nie będzie. Jak w Polsce :) Całkiem jak w Polsce.
Oczywiście, jeśli ktoś usadził się po drugiej stronie parku, w pewnej odległości od KLCC, to mógł obserwować fajerwerki nad Petronas Towers, ale bawiący się na największym Sylwestrze w stolicy już niestety nie. No cóż, trzeba było dokładniej sprawdzić w czeluściach internetu, gdzie się usadzić, ale szczerze mówiąc do głowy nam to nie przyszło. To trochę tak, jakby wybrać się na Sylwestra w Warszawie, stanąć pod sceną pod PKiN i nagle zobaczyć, że fajerwerki puszczają, ale nad starymi Domami Centrum. Bez sensu jakby mnie ktoś pytał.
Opublikowany przez pod-palmami.pl Poniedziałek, 31 grudnia 2018
Niemniej pokaz był bardzo ładny, trwał parę minut. Po jego zakończeniu rozpoczęła się operacja "ewakuacja". No, jak się upchnie ludzi jak sardynki na placu z wąskim wyjściem, to można się tego spodziewać. Trochę nam to zajęło, ale udało się przedrzeć. Po drugiej stronie KLCC rozstawiły się różne kramiki z piciem i jedzeniem oraz szydłem i mydłem, można było zatem dalej świętować. Ludzie biegali, krzyczeli, używali wuwuzel (a ja myślałam, że to nasza domena). Harmider panował nieprzeciętny, ale przez wszystko przebijały się wykrzykiwane życzenia "Happy New Year". Niestety z tej "przechadzki" nie mamy zdjęć, bo baliśmy się, że komórki nam ktoś z rąk wytrąci, przy takim tłumie :) Niektórzy ruszyli do barów, inni do domów, jeszcze inni radowali się na ulicach, tańcząc i śpiewając, żyjąc nadzieją, że poranny kac za duży nie będzie. Jak w Polsce :) Całkiem jak w Polsce.
Komentarze
Prześlij komentarz