Krabi i Railay Beach: raj trochę przereklamowany
Plaża Railay... Jedno z najlepiej rozreklamowanych miejsc w Tajlandii. Szukałaś/łeś kiedykolwiek informacji pod hasłem: "którą plażę w Tajlandii najlepiej wybrać" czy "która plaża w Tajlandii jest najpiękniejsza lub najbardziej rajska"? Jestem przekonana, że jednym z pierwszych wyników była plaża Railay. Wszyscy ją polecają. Wszyscy się nią zachwycają. Wystarczy rzucić okiem na fora. Pytanie o plażę w Tajlandii? Railay Beach. Zawsze i wszędzie.
Wiele razy przymierzaliśmy się do tego miejsca, ale zawsze była jakaś fajniejsza alternatywa. Tym razem zabrakło nam wymówek i skoro czas pozwalał, a i trasa i pora roku sprzyjała, postanowiliśmy w końcu obejrzeć ten cud natury. I co, i co? No i nic. Jest Railay Beach. Ładna. Nawet bardzo ładna. Nie posiusiałam się z radości, nie oznajmiłam: tu osiądę, nie zrobiłam awantury Łukaszowi pod hasłem: zostańmy tu dłużej. Veni, vidi i do widzenia. Może już za dużo tego miodku, nie wiem. A może w tyłkach nam się już poprzewracało. Ale upierać się na Railay nie zamierzam nigdy. Może jednak wróćmy do początku tej historii. Albo do końca poprzedniej. Dotarliśmy bowiem oto do Trang po pobycie na Ko Mook i ruszyliśmy dalej, na północ. W poszukiwaniu kolejnych pięknych doświadczeń. Krabi, here we come.
Wiele razy przymierzaliśmy się do tego miejsca, ale zawsze była jakaś fajniejsza alternatywa. Tym razem zabrakło nam wymówek i skoro czas pozwalał, a i trasa i pora roku sprzyjała, postanowiliśmy w końcu obejrzeć ten cud natury. I co, i co? No i nic. Jest Railay Beach. Ładna. Nawet bardzo ładna. Nie posiusiałam się z radości, nie oznajmiłam: tu osiądę, nie zrobiłam awantury Łukaszowi pod hasłem: zostańmy tu dłużej. Veni, vidi i do widzenia. Może już za dużo tego miodku, nie wiem. A może w tyłkach nam się już poprzewracało. Ale upierać się na Railay nie zamierzam nigdy. Może jednak wróćmy do początku tej historii. Albo do końca poprzedniej. Dotarliśmy bowiem oto do Trang po pobycie na Ko Mook i ruszyliśmy dalej, na północ. W poszukiwaniu kolejnych pięknych doświadczeń. Krabi, here we come.
Jak pisałam z Ko Mook załatwiliśmy sobie transfer do Trang (250 THB od osoby). Busik wyrzucił nas na dworcu autobusowym, wcześniej wywalając pozostałych europejskich pasażerów pod biurem podróży (mieli wykupiony transfer do Krabi). Na spokojnie poszliśmy najpierw na śniadanie (mniam) do knajpki obok dworca, a potem udaliśmy się na sam dworzec, żeby złapać transport. Jakież było nasze zdziwienie, gdy na dworcu zobaczyliśmy siedzących tych samych ludzi, którzy jechali z nami do Trang. Ich również przywieziono w ramach transferu do Krabi na dworzec. Można i tak w zasadzie. Łukasz wyruszył na poszukiwanie biletów do Krabi, zostawiając mnie z bagażami, wrócił 3 minuty później biegiem i łapiąc plecaki krzyknął, że nasz autobus zaraz odjeżdża (koszt: 110 THB od osoby). Wskoczyliśmy do wielkiego autobusu i po ok. 2 godzinach wysiedliśmy na dworcu w Krabi. I tu niespodzianka. Tuż po nas na dworzec zajechał busik, z którego wyładowali się znowu nasi towarzysze podróży do Trang. Co prawda zapłacili 500 THB od osoby za przejazd z Ko Mook do Krabi z rozwózką po hotelach, ale w zamian za to dowieziono ich tylko na dworzec i kazano brać taxi. Chyba jednak nasza wersja była trochę lepsza, szczególnie, że znalazło się w niej miejsce na pyszne śniadanie.
Z dworca autobusowego w Krabi do centrum miasta można łapać Songthaew, ze względu na bagaże jednak zdecydowaliśmy się złapać taxi. Pół godziny później staliśmy już pod naszym hotelem. Planowaliśmy zostać w Krabi dwie noce, a dzień pomiędzy poświęcić na obejrzenie Railay Beach i Ao Nang. Założyliśmy, że jeśli nam się spodoba wybitnie, zostaniemy dłużej. Nie zostaliśmy.
Z Krabi na Railay można dostać się na wiele sposobów. My rozważaliśmy dwa. Songthaew do Ao Nang (50 THB od osoby w jedną stronę) i potem łódka (100 THB w jedną stronę od osoby) albo łódka bezpośrednio z Krabi (można załatwić w hotelu z pick upem albo pójść na przystań w centrum miasta) za 150 THB od osoby. Finalnie wybraliśmy wersję nr 1, bo łódki bezpośrednie pływały dopiero od mniej więcej 9:30, a nam zależało, żeby być na miejscu jak najwcześniej. I tak oto tuż przed 8 wybiegliśmy z hotelu, rozglądając się za transportem. Na szczęście jeździ ich sporo, złapać nietrudno, po kilku minutach siedzieliśmy już w aucie.
Z Krabi do Ao Nang jedzie się jakieś pół godziny, a po drodze widoczki są bardzo przyjemne (dużo skał, zieleni, ciekawych budynków). Należy dotrzeć praktycznie do końca, następnie podejść na plażę. Tuż przy plaży stoi budka(po drugiej stronie ulicy), w której można kupić bilety na łódki na Railay: w jedną albo od razu w obie strony. Różnie mówią internety, niektórzy radzą kupować od razu w dwie. Wynika to z faktu, że aby łódka popłynęła, musi się znaleźć w niej min 8 osób. My wzięliśmy opcję w jedną stronę i w sumie źle na tym nie wyszliśmy. Po 10 minutach czekania zebrała się grupa i ruszyliśmy w kierunku Railay.
Sama trasa trwa może 20 minut i obfituje w naprawdę piękne widoki: liczne skały wynurzają się z morza, a ich kształty przypominają.... różne rzeczy (nie wnikajmy, bo jeszcze trzeba będzie potem pisać jakieś teksty o głodnych i chlebie).
Łódka wyrzuciła nas na Railay West. Plaża jest długa, otoczona skałami. Widoki są naprawdę wspaniałe. Ale... No właśnie, jest jednak "ale" i to dość spore. Przy plaży mieszczą się resorty, wystawiające krzesełka i parasole dla mieszkańców. Jeśli jednak przybywasz tylko na jeden dzień, a szukasz cienia, możesz skorzystać z kilku drzew. Rano jest ok, ale niestety wystarczy kilka łódek, żeby miejsc pod drzewami nie było. Jeśli do tego dorzucimy dość błotnistą plażę (te nieszczęsne odpływy i przypływy...) i tłum, naprawdę spory to robi się gorzej niż w lipcu we Władysławowie. Masakra szczerze mówiąc. Nie, nie dziwi mnie to i absolutnie nie mam pretensji. Tak samo jak ja chciałam zobaczyć słynną Railay, chciało tego kilkaset innych osób. Ich święte prawo i narzekać nie zamierzam. Po prostu stwierdzam fakt: plażować się na Railay West za bardzo nie da. No chyba, że ktoś lubi leżeć ręcznik w ręcznik. To wtedy się da :)
Z plaży Railay West można przedostać się szybciutko na Railay East (taka sobie) oraz najsłynniejszą i najładniejszą z nich Phra Nang Beach.
Najpierw należy przejść na drugą stronę cypla. I oto już jesteśmy na Railay East. Jest wąziutka, w wielu miejscach zaś przestaje być plażą per se, a staje się przystanią czy też lasami namorzynowymi.
Kilka fotek, krótki spacer i można ruszać w prawo, w kierunku Phra Nang Beach. Po drodze mijamy pierwsze punkty wspinaczkowe, prześliczne skały, trasę na punkt widokowy (nie te buty niestety, odpuszczamy sobie zatem), kilka niewielkich jaskiń.
W końcu "wynurzamy się" znowu na niewielkiej plaży, nad którą "wisi" ogromna skała. A na skale wiszą fani wspinaczki. Wygląda to dość bajkowo. Tłumy ludzi wylewają się nie tylko z tej samej ścieżki, którą my tu dotarliśmy, ale i z podpływających ciągle łodzi.
Gdzie jednak jest ta najpiękniejsza Phra Nang Beach? Stojąc przodem do morza, należy skręcić w prawo. Przejście jest zalane wodą. Fale co chwile podnoszą jej poziom, kolejne łódki rzucają swoje kotwice prosto pod nogi, dookoła leżą kamienie. Nie powiem, trasa do przyjemnych nie należy. Szczególnie jeśli na głowie niesiesz swój plecak i modlisz się, żeby się nie wywalić, bo w plecaku masz sprzęt. Ja potknęłam się raz, na szczęście dwóch przystojnych Niemców, którzy szli za mną zdążyło mnie złapać. A przynajmniej mój plecak :) Dzięki, panowie :)
Gra jest jednak warta świeczki, bo widoki są naprawdę niezłe. Co prawda na samej plaży również trzeba skakać przez liny (ach, te łodzie), no i idzie się z tłumem noga za nogą, ale buzia sama się cieszy. Nie planowałabym również i tutaj plażowania zbyt długiego ze względu na tłum, ale warto na pewno chwilę tu spędzić. Można nawet coś zjeść ze specjalnie przygotowanej łodzi :)
Pokręciliśmy się trochę po plażach, pomoczyliśmy pupcie w morzu (no, być na Railay i się nie zamoczyć) i postanowiliśmy wrócić do Ao Nang. Jak pamiętacie nie mieliśmy kupionego biletu powrotnego, ale na plaży jest budka, w której takiego zakupu można dokonać. Potem wystarczy już tylko usiąść i czekać. Nie do końca łapię ich system, bo finalnie czekaliśmy może 20 minut, nasza łódka zabrała 5 osób, a na plaży zostali czekając ci, którzy mieli wykupioną podróż w dwie strony (bilety sprzedają dwa różne stowarzyszenia, jedno z Railay, a drugie z Ao Nang i można płynąć tylko z "własną" firmą), no ale well, taki widocznie mają dziwny system. A może mieliśmy farta.
Ao Nang z tego co zaobserwowaliśmy to dość duże miasteczko, ciągnące się zarówno wzdłuż plaży (miejska, tuż przy drodze, ale szeroka i ładna) jak i w głąb lądu. Liczne hotele, knajpki, masażownie i sklepiki czyli typowa turystyczna miejscówka wyróżniająca się jedynie widokiem na niezwykłe formacje skalne. Ładne i miłe miejsce na spędzenie urlopu.
Hmm, tyle dobrych rzeczy napisałam o Railay i Ao Nang, skąd zatem tytuł i wstęp? Bo to wszystko są ładne miejsca i ładne widoczki. Jakich w Tajlandii wiele.
Zawsze bawią mnie dyskusje na temat rajskości różnych plaż (tak, wiemy, że ta plaża, na której MY byliśmy czyli NAJNASZSZA jest najbardziej rajska). Kryteriów jest wiele: przejrzysta i turkusowa woda, sypki i biały piaseczek, piękne otoczenie. I szczerze mówiąc jak te kryteria przykładam do Railay to jakoś ta rajskość średnio się miewa. Woda jest, ale z przejrzystością już jest problem. Może z powodu dużej ilości łódek, może ze względu na dużo ludzi. Wygląda jak woda w Pattaya czy na Phuket (a w zasadzie z niektórymi plażami na Phuket to równać się za bardzo nie może niestety, bo tam woda jest ładniejsza!). Piasek jest, a owszem i to nawet biały. Ale mokry niestety na większej części plaży, a leżenie nawet na ręczniku na błotkowatym piasku już do doświadczeń z gatunku "rajskie" nie należy. Zresztą to samo zaobserwowaliśmy na plaży w Ao Nang. Co z tego, że szeroka i długa, skoro człowiek praktycznie w bagienku leży. Moje powyższe "zachwyty" odnośnie tych plaż odnoszą się raczej do widoczków i to widoczków powiązanych ze skałami. Nie pierwsze to i nie ostatnie jak mniemam miejsce, gdzie takie skały oglądam, ale na pewno jedno z bardziej spektakularnych (pod tym kątem, zaznaczam raz jeszcze).
Czy przedłożyłabym Railay nad Lipe, Khradan czy nawet Phuket? Przykro mi, ale nie. Mając do wyboru Phuket czy Krabi i okolice, wybrałabym niestety Phuket. Plaża Railay jest ładną miejscówką, ale nie powaliła mnie jakoś wybitnie. Ot, kolejna ładna plaża. Niemniej bardzo się cieszę, że pojechaliśmy w końcu zobaczyć te słynne miejsca. Bo po pierwsze są ładne, po drugie w Krabi na nocnym rynku objedliśmy się pyszności jak dwie świnki, a po trzecie teraz mogę złośliwie uśmiechać się za każdym razem kiedy na forach widzę kategoryczne wpisy: tylko Railay. Nie byłem nigdzie indziej, ale jedź na Railey bo tylko tam jest fajnie. Źle nie jest. Ale dla mnie raj to też nie jest. Może jednak za dużo już tego miodku i w dupce się poprzewracało ;)
Sama trasa trwa może 20 minut i obfituje w naprawdę piękne widoki: liczne skały wynurzają się z morza, a ich kształty przypominają.... różne rzeczy (nie wnikajmy, bo jeszcze trzeba będzie potem pisać jakieś teksty o głodnych i chlebie).
Łódka wyrzuciła nas na Railay West. Plaża jest długa, otoczona skałami. Widoki są naprawdę wspaniałe. Ale... No właśnie, jest jednak "ale" i to dość spore. Przy plaży mieszczą się resorty, wystawiające krzesełka i parasole dla mieszkańców. Jeśli jednak przybywasz tylko na jeden dzień, a szukasz cienia, możesz skorzystać z kilku drzew. Rano jest ok, ale niestety wystarczy kilka łódek, żeby miejsc pod drzewami nie było. Jeśli do tego dorzucimy dość błotnistą plażę (te nieszczęsne odpływy i przypływy...) i tłum, naprawdę spory to robi się gorzej niż w lipcu we Władysławowie. Masakra szczerze mówiąc. Nie, nie dziwi mnie to i absolutnie nie mam pretensji. Tak samo jak ja chciałam zobaczyć słynną Railay, chciało tego kilkaset innych osób. Ich święte prawo i narzekać nie zamierzam. Po prostu stwierdzam fakt: plażować się na Railay West za bardzo nie da. No chyba, że ktoś lubi leżeć ręcznik w ręcznik. To wtedy się da :)
Z plaży Railay West można przedostać się szybciutko na Railay East (taka sobie) oraz najsłynniejszą i najładniejszą z nich Phra Nang Beach.
Najpierw należy przejść na drugą stronę cypla. I oto już jesteśmy na Railay East. Jest wąziutka, w wielu miejscach zaś przestaje być plażą per se, a staje się przystanią czy też lasami namorzynowymi.
Kilka fotek, krótki spacer i można ruszać w prawo, w kierunku Phra Nang Beach. Po drodze mijamy pierwsze punkty wspinaczkowe, prześliczne skały, trasę na punkt widokowy (nie te buty niestety, odpuszczamy sobie zatem), kilka niewielkich jaskiń.
W końcu "wynurzamy się" znowu na niewielkiej plaży, nad którą "wisi" ogromna skała. A na skale wiszą fani wspinaczki. Wygląda to dość bajkowo. Tłumy ludzi wylewają się nie tylko z tej samej ścieżki, którą my tu dotarliśmy, ale i z podpływających ciągle łodzi.
Gdzie jednak jest ta najpiękniejsza Phra Nang Beach? Stojąc przodem do morza, należy skręcić w prawo. Przejście jest zalane wodą. Fale co chwile podnoszą jej poziom, kolejne łódki rzucają swoje kotwice prosto pod nogi, dookoła leżą kamienie. Nie powiem, trasa do przyjemnych nie należy. Szczególnie jeśli na głowie niesiesz swój plecak i modlisz się, żeby się nie wywalić, bo w plecaku masz sprzęt. Ja potknęłam się raz, na szczęście dwóch przystojnych Niemców, którzy szli za mną zdążyło mnie złapać. A przynajmniej mój plecak :) Dzięki, panowie :)
Gra jest jednak warta świeczki, bo widoki są naprawdę niezłe. Co prawda na samej plaży również trzeba skakać przez liny (ach, te łodzie), no i idzie się z tłumem noga za nogą, ale buzia sama się cieszy. Nie planowałabym również i tutaj plażowania zbyt długiego ze względu na tłum, ale warto na pewno chwilę tu spędzić. Można nawet coś zjeść ze specjalnie przygotowanej łodzi :)
Pokręciliśmy się trochę po plażach, pomoczyliśmy pupcie w morzu (no, być na Railay i się nie zamoczyć) i postanowiliśmy wrócić do Ao Nang. Jak pamiętacie nie mieliśmy kupionego biletu powrotnego, ale na plaży jest budka, w której takiego zakupu można dokonać. Potem wystarczy już tylko usiąść i czekać. Nie do końca łapię ich system, bo finalnie czekaliśmy może 20 minut, nasza łódka zabrała 5 osób, a na plaży zostali czekając ci, którzy mieli wykupioną podróż w dwie strony (bilety sprzedają dwa różne stowarzyszenia, jedno z Railay, a drugie z Ao Nang i można płynąć tylko z "własną" firmą), no ale well, taki widocznie mają dziwny system. A może mieliśmy farta.
Ao Nang z tego co zaobserwowaliśmy to dość duże miasteczko, ciągnące się zarówno wzdłuż plaży (miejska, tuż przy drodze, ale szeroka i ładna) jak i w głąb lądu. Liczne hotele, knajpki, masażownie i sklepiki czyli typowa turystyczna miejscówka wyróżniająca się jedynie widokiem na niezwykłe formacje skalne. Ładne i miłe miejsce na spędzenie urlopu.
Hmm, tyle dobrych rzeczy napisałam o Railay i Ao Nang, skąd zatem tytuł i wstęp? Bo to wszystko są ładne miejsca i ładne widoczki. Jakich w Tajlandii wiele.
Zawsze bawią mnie dyskusje na temat rajskości różnych plaż (tak, wiemy, że ta plaża, na której MY byliśmy czyli NAJNASZSZA jest najbardziej rajska). Kryteriów jest wiele: przejrzysta i turkusowa woda, sypki i biały piaseczek, piękne otoczenie. I szczerze mówiąc jak te kryteria przykładam do Railay to jakoś ta rajskość średnio się miewa. Woda jest, ale z przejrzystością już jest problem. Może z powodu dużej ilości łódek, może ze względu na dużo ludzi. Wygląda jak woda w Pattaya czy na Phuket (a w zasadzie z niektórymi plażami na Phuket to równać się za bardzo nie może niestety, bo tam woda jest ładniejsza!). Piasek jest, a owszem i to nawet biały. Ale mokry niestety na większej części plaży, a leżenie nawet na ręczniku na błotkowatym piasku już do doświadczeń z gatunku "rajskie" nie należy. Zresztą to samo zaobserwowaliśmy na plaży w Ao Nang. Co z tego, że szeroka i długa, skoro człowiek praktycznie w bagienku leży. Moje powyższe "zachwyty" odnośnie tych plaż odnoszą się raczej do widoczków i to widoczków powiązanych ze skałami. Nie pierwsze to i nie ostatnie jak mniemam miejsce, gdzie takie skały oglądam, ale na pewno jedno z bardziej spektakularnych (pod tym kątem, zaznaczam raz jeszcze).
Czy przedłożyłabym Railay nad Lipe, Khradan czy nawet Phuket? Przykro mi, ale nie. Mając do wyboru Phuket czy Krabi i okolice, wybrałabym niestety Phuket. Plaża Railay jest ładną miejscówką, ale nie powaliła mnie jakoś wybitnie. Ot, kolejna ładna plaża. Niemniej bardzo się cieszę, że pojechaliśmy w końcu zobaczyć te słynne miejsca. Bo po pierwsze są ładne, po drugie w Krabi na nocnym rynku objedliśmy się pyszności jak dwie świnki, a po trzecie teraz mogę złośliwie uśmiechać się za każdym razem kiedy na forach widzę kategoryczne wpisy: tylko Railay. Nie byłem nigdzie indziej, ale jedź na Railey bo tylko tam jest fajnie. Źle nie jest. Ale dla mnie raj to też nie jest. Może jednak za dużo już tego miodku i w dupce się poprzewracało ;)
Komentarze
Prześlij komentarz